wtorek, 27 września 1994

Rudawy Janowickie 1994

1994-09-26/poniedziałek / 51,4 km



Statystyka:cz.jazdy - 3 godz 21 min. przec.szybk. -15,4 km/godz. max szybk. - 45,9 km/g

Wleń------Jelenia Góra - Łomnica Dolna - Karpniki - Schronisko "Szw.ajcarka" - Janowice Wielkie - Trzcińsko - Wojanów - Łomnica - Jelenia Góra-------Wleń

Pogoda wspaniała, słonecznie i bez wiatru, około 25 st. C. Do Jeleniej Góry samochodem, przy okazji odwożę Marcina do Liceum. O 9.00 już na rowerze, jadę wzdłuż linii kolejowej do Łomnicy, potem lekko pod górę i jestem w Karpnikach. Bardzo ładnie położona miejscowość, z jednej strony Karkonosze, a z drugiej Góry Sokole. Dobre miejsce do zamieszkania. Jadę dalej żółtym szlakiem turystycznym do "Szwajcarki". Schronisko opanowane przez młodych turystów, uczniów szkoły średniej. Wypijam gorącą czekoladę /10.000 zł/ i dalej w drogę do Janowic przez Piec, gdzie znajduje się ładna skała z widokiem na Janowice. Pedałuję wąskimi, ale dobrymi, asfaltowymi drogami, idealnymi dla wypraw rowerowych. Z Janowic przemieszczam się wzdłu Bobru przez Trzcińsko i Wojanów. W tym ostatnim dwa ładne ale zniszczone pałace, w jednym z nich trwają prace remontowe /Schloss Boberstein/. W Jeleniej zabieram Marcina i wracamy samochodem do domu.

poniedziałek, 12 września 1994

Góry Izerskie 1994

1994-09-11/ niedziela / 93,6 km

Statystyka:cz.jazdy - 5 godz 45 min przec.szybk. -16,3 km/godz max szyb 46,3 km/godz.

Wleń - Pilchowice - Pokrzywnik - Pasiecznik - Grudza - Gierczyn - Krobica - Świeradów Zdrój - Rozdroże Izerskie - Piechowice - Sobieszów - Cieplice - Siedlęcin - Wleń

Dość późny wyjazd, około 13 .15. Niestety rano padało. Od Pokrzywnika do Pasiecznika nieźle mnie wytrzęsło na .kamienistej drodze. Od Pasiecznika aż do starego traktu handlowego, żytawsko-je1eniogórskiego, wiedzie utwardzona, polna droga, bez żadnych oznaczeń. W Świeradowie, po przejechaniu 37 km, 45 minut odpoczynku i konsumpcji /golonka/ w barze "Biały Kamień". Potem powolny wjazd w kierunku Szklarskiej Poręby, ciężko, zaczynam odczuwaæ zmęczenie, nogi jak z waty. Dalej średni podjazd aż do Rozdroża Izerskiego /767 m. n.pm/, gdzie trzech Rosjan sprzedawało grzyby.
Z Rozdroża do Piechowic szaleńczy zjazd po nierównej drodze /żwir i kamieniej, później asfalt/. Po drodze mijam liczne samochody grzybiarzy. Z Piechowic na Sobieszów i do Cieplic, gdzie trochę pobłądziłem. Centrum Cieplic mile mnie zaskoczyło, nie spodziewałem się, że to takie ładne, ukwiecone miejsce. Z Cieplic skrótem na Siedlęcin, początkowo spory podjazd, a potem ostry zjazd, przy którym mało się nie przewróciłem. Od Pilchowic do Wlenia jadę już w ciemności /lampka słabo działała/. W domu jestem około 20.15 dość zmęczony. Helenka martwiła się z chłopcami, gdyż miałem jechać tylko na 2 - 3 godziny, a wyszło około 6.

sobota, 16 lipca 1994

Austria – Dolina Wachau

Samochodowo-rowerowa wyprawa
z Markiem

13.07.1994 – 16.07.1994 /4 dni/ Rowerem ok. 133,5 km

13.07.1994 /środa/ samochód


Wleń -----Jakuszyce------Harrachow/Cz/-------Kolin------Jihlava--------Znojmo-----Haugsdorf/A/------Horn-------Gföhl

Wyjeżdżamy samochodem z jednym rowerem na dachu samochodu marki Polonez, drugi rower ma czekać na nas Austrii. Przejeżdża,my swobodnie granicę polsko-czeską w Jakuszycach i dalej przez Czechy. W Znojmie, przez kolejne przejście graniczne, wjeżdżamy do Austrii. Jedziemy przez czyściutkie wsie i miasteczka. Zaciekawia nas fakt, że nigdzie nie widzimy dzieci, a to przecież wakacje. W ogóle wszędzie jest dość pustawo, co kontrastuje z polskimi miejscowościami.
W Gföhl, małym miasteczku wielkości Wlenia, mamy przymusowy postój spowodowany awarią samochodu. Podczas oczekiwania na kolegę Stanisława J. zwiedzamy dokładnie miejscowość i jesteśmy legitymowani przez policję, których zaciekawia nasz rower na dachu i polska rejestracja. Podejrzewam, że wzięto nas za złodziei rowerów, wniosek nasuwa się sam – nasi rodacy nie cieszą się tutaj zbyt dobrą opinią. Policjanci, przyzwyczajeni do „gastarbeiterów”, nie mogli uwierzyć, że my po prostu przyjechaliśmy w celach wybitnie turystycznych i, że rower górski można kupić w Polsce. Kontrola i konwersacja przebiegły w miłej atmosferze i policjanci, życząc nam powodzenia, odjechali.
Po przyjeździe kolegi okazało się, że nasze auto po prostu się przegrzało i wymagało jedynie ochłodzenia. Wspólnie dojechaliśmy do wioski w okolicy Gföhl, gdzie po zakrapianej kolacji z sympatycznym austriackim gospodarzem, Kurtem oraz Staśkiem i jego kolegą, poszliśmy spać.

14.07.1994 /czwartek/ 77,4 km

Statystyka: cz.jazdy – 6 godz.43 min przec.szyb. – 11,5 km/godz max szyb. – 51,4 km/godz

Schiltern – Langelois – Krems – Dürnstein – Weissenkirchen – Weinzierl – Nöhangen – Untermeisling

Wyjeżdżamy rano na rowerach, ja z lekkim wczorajszym kacem, ciepło. Jedziemy w kierunku Schiltern, po drodze widzimy mały, uroczy, wiejski kościółek /Kapelle/ i jak wiele innych w Austrii, bardzo ładny dom.

Robię zdjęcia, a później rozmawiamy ze starszym Austriakiem i jego córką. On też po raz pierwszy spotkał polskich turystów, bo dotychczas miał do czynienia tylko z polskimi pracownikami. Sympatyczny, starszy pan poczęstował nas napojami i pojechaliśmy dalej poprzez Schiltern do Langelois. W tym miasteczku zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek, a następnie pojechaliśmy drogą na Krems. Ostre, palące słońce, pocimy się i dużo pijemy.
Krems, bardzo ładne miasto, wielkości Jeleniej Góry, posiada mnóstwo tras rowerowych i oczywiście rowerzystów. Chodzimy trochę po sklepach, Marek jest trochę rozczarowany brakiem osprzętu i gier na Amigę. Krótki posiłek /Wurstsemmel/ przy sklepie Konsum oraz spacer pięknym deptakiem.

Wsiadamy na rowery i wjeżdżamy do raju dla rowerzystów, trasę rowerową wzdłuż Dunaju /Dolina Wachau/. Przejeżdżamy urocze miasteczko – Dürnstein i docieramy do Weissenkirchen, tam niestety musimy zboczyć z trasy rowerowej i skręcić na Weinzierl. Była to prawdziwa droga przez mękę. Marek określił to jako drogę na zabój. Trzeba było przez 4,5 kilometra praktycznie przez cały czas prowadzić rowery, na dodatek skończyły się nam napoje. W Nöhangen zachciało mi się skrócić drogę i na tym rzekomo krótszym, turystycznym szlaku, bardzo mało uczęszczanym, straciliśmy kolejną godzinę, gubiąc i odnajdując właściwą drogę. Wreszcie dotarliśmy do Untermeisling, gdzie w pierwszym budynku poprosiliśmy o wodę i ..... bardzo nam smakowała. Zrobiło się już ciemno, nie mogliśmy dalej jechać na rowerach, więc poprosiłem telefonicznie kolegę Stanisława, który zawiózł nas do naszej bazy w Schiltern.
Zaimponowała mi bardzo postawa mojego syna Marka, który spisał się po bohatersku, bijąc wszystkie swoje rekordy wytrzymałości.

15.07.1994 /piątek/ 56,2 km

Statystyka: cz.jazdy – 3 godz.39 min przec.szyb. – 15,35 km/godz max szyb. – 42,4 km/godz

Weissenkirchen – St.Michael – Spitz – Melk – Weissenkirchen

Do Weissenkirchen dojechaliśmy samochodem, tam go zostawiliśmy i dalej już na rowerach kontynuujemy wycieczkę piękną trasą doliny Wachau. Krótki odpoczynek przy kościółku w St.Michael, gdzie robimy sobie zdjęcia na tle pięknego, modrego Dunaju. Troszkę dalej zanurzamy nogi w tej rzece i odświeżamy się.

Ładna pogoda, dużo turystów na trasie i mnóstwo morelowych sadów, z których oczywiście skorzystaliśmy. Pokrzepieni dojeżdżamy do Melku, to ładne miasteczko ze wspaniałym opactwem benedyktyńskim w barokowym stylu. W miejscowej restauracji jemy wreszcie porządny obiad z deserem /216 ATS/, a obok nas spożywa swój posiłek dwóch Polaków, ale raczej nie turystów.
Powrotna droga upłynęła nam dość szybko, gdyż poganiał nas drobny deszczyk, który spowodował wyludnienie trasy rowerowej, ale my ludzie ze Wschodu, zahartowani, nic sobie z niego nie robiliśmy jadąc dalej, raz tylko zatrzymaliśmy się na malutkiej stacyjce kolejowej.
Austriacy mają wspaniałą sieć kolejową, wszędzie czyściutko i nie widać, żeby ktoś tego pilnował. Można tylko pozazdrościć.
W Weissenkirchen kończymy rowerową część naszej austriackiej eskapady.