piątek, 8 sierpnia 2003

Rowerem nad Bałtyk

Wleń – Świnoujście

03.08.2003 – 08.08.2003 /6 dni/ 623,3 km szybkość przec. 13,8 km/godz.


03-08-2003 / niedziela / dzień I Wleń – Żagań 118,5 km

Statystyka: cz.jazdy – 8 godz. 3 min. Szybk.przec. – 14,7 km/godz. Max.szybk. – 36,4 km/godz.

Wleń – Przeździedza-Górczyca-Sobota-Dębowy Gaj-Mojesz-Lwówek Śląski- Rakowice Wielkie-Rakowice Małe-Włodzice Wielkie-Kraszowice-Otok-Rakowice Bożejowice-Bolesławiec-Łąka- Trzebień-Stara Oleszna-Kozłow-Leszno Górne-Sieraków-Bobrowice-Nowa Kopernia-Szprotawa-Małomice-Bobrzany-Chuchy-Bukowina Bobrzańska-Chrobrów-Tomaszewo-Bożnów-Żagań

Wyjazd około 6.00, temperatura powietrza – 19 st.C. – ładnie. Jadę znaną mi już trasą ER-6, wzdłuż Bobru. Niedzielny poranek, pusto – idealna pora dla rowerzysty. Pierwszego człowieka zobaczyłem dopiero w Górczycy. Od Włodzic Wielkich zaczyna się nieznana mi wcześniej trasa, dużo ładnych, zadbanych domów i piękne ogrody. Do Bolesławca prowadzi dobrze oznaczona i przyjemna, nowa trasa rowerowa, potem trochę gorzej. Do miejscowości Łąki / Drużyna piłkarska z Wleńskiej Pogoni przyjeżdżała tu na mecze, ale po płycie boiska widać, że chyba grają wyżej niż w A klasie / staram się jechać wzdłuż Bobru. Dalej, niestety, jadę ruchliwą drogą Bolesławiec-Szprotawa-Zielona Góra, dużo samochodów. Próbuję zjechać bliżej rzeki, ale po kilku minutach dróżka się kończy, jest pole, a ja jestem zmuszony wrócić na główną drogę. Pomiędzy Starą Oleszną a Kozłowem widzę ładne, nieduże jeziorko i kąpiących się ludzi. Robię sobie postój, trochę pływam i po raz pierwszy gotuję sobie kawę na malutkiej kuchence gazowej.
W Lesznie Górnym przystaję przed nowym kościółkiem. Zamknięty, ale widzę w przedsionku napis „Cisza ! Bóg jest tuż !”. To skłania mnie do pewnej myśli – Bóg jest wszędzie, a w kościele /obojętnie jakiej religii/ z pewnością bliżej, gdyż człowiek w takich miejscach potrafi się wyciszyć i wtedy Bogu łatwiej dotrzeć do niego. Może to truizm, ale jak rzadko przez nas uświadamiany. W tymże Lesznie uciekam z zatłoczonej drogi i zjeżdżam na bardziej spokojną, do Sierakowa, a Bóbr płynie po mojej prawej stronie. Docieram do Szprotawy, dość ładne miasteczko z ciekawym ratuszem /dwie wieże/, rynek otoczony starymi kamieniczkami i niezbyt tutaj pasującymi blokami, tyle, że niskimi /3 piętra/. Odpoczywam pod fontanną, której główną ozdobą jest złoty delfin z wygiętym pionowo ogonem.
Od Szprotawy jadę na Małomice przez jej dzielnicę zwaną Iławą. Tutaj widzę ciekawą tablicę z 1960 roku, informującą, że w słowiańskiej Iławie spotkali się w 1000 roku cesarz Otto III i nasz Bolesław Chrobry, skąd już razem podążyli do Gniezna. Za Bukowiną Bobrzańską, już dość zmęczony, skręcam w las, robię sobie posiłek z kawą i odpoczywam.
Następnie jadę dalej na Żagań, ale okrężną trasą przez Chrobrów i Tomaszewo. Ta druga miejscowość to ciekawa wieś, sporo bloków mieszkalnych i dużo obiektów niewiadomego przeznaczenia. Wygląda to na jakieś wojskowe osiedle, którego nie ma na mojej mapie. Około 18.30 jestem już w Żaganiu i znajduję nocleg w szkolnym schronisku młodzieżowym przy ul. X-lecia PRL. Sympatyczny młody człowiek pomimo braku miejsc „wyczarował” dla mnie prawie 40 m samodzielnego mieszkania z dwoma, połączonymi pokojami, kuchnią i łazienką, i to wszystko za 20 zł. Zadowolony, robię jeszcze wieczorny spacer po mieście, połączony z zakupami. Rynek, podobnie jak w Szprotawie. Ładny, ale niestety zeszpecony przez bloki.

04-08-2003 / poniedziałek / dzień II Żagań - Kłopot 103,6 km

Statystyka: cz.jazdy – 6 godz. 53 min. Szybk.przec. – 15,0 km/godz. Max.szybk. – 33,5 km/godz.

Żagań-Gorzupia Dolna-Bieniów-Nowogród Bobrzański-Krzywaniec-Łagoda-Żarków-Bobrowice-Dychów-Prądocinek-Krosno Odrzańskie-Osiecznica-Maszewo-Rybaki-Miłow-Bytomiec-Rąpice-Kłopot

Pobudka o godz. 5.15, poranne ablucje, śniadanko „optymalne” i w drogę. Jadę główną drogą na Nowogród, sporo samochodów. W Gorzupi Dolnej widzę drewniany most na Bobrze, przejeżdżam i jestem na lewej stronie rzeki. Zgodnie z główną zasadą staram się jechać wzdłuż rzeki. Przyjemna, leśna droga, pusto, brak słońca – i tak się zapomniałem, że wylądowałem w Bieniowie zamiast w Nowogardzie. Znów ruchliwa szosa, tym razem, Żary-Nowogród i 10 km do celu. Konsekwencją tego zagapienia było 8 kilometrów dodatkowej jazdy.
Małe gminne miasteczko – Nowogród Bobrzański, poranek, a niektórzy, spragnieni mieszkańcy już się gromadzą pod sklepem, bynajmniej nie po mleko i świeże bułki. Mały ryneczek, szkoda tylko, że bez ratusza. Z Nowogrodu jadę lewą stroną Bobru bardzo przyjemną, leśną drogą. Mijam jakąś „military base”, kilkanaście samochodów osobowych przed wejściem, czyli tu się nadal służy lub pracuje. Dalej – opuszczone hangary i cmentarzysko starych, opuszczonych, nikomu niepotrzebnych wojskowych ciężarówek, prawdopodobnie weteranów walk w Czechosłowacji w 1968 roku.
Następne miejscowości: Krzywaniec – więzienie i Krzywa – tam nasz Bóbr płodzi swojego potomka, Kanał Dychowski. Przed wioską Łagoda spotykam na drewnianym moście chłopca, który informuje, że ta miejscowość, położona między Bobrem i Kanałem, była w pamiętnym, powodziowym, 1997 roku zalana. Jadę dalej między tymi dwoma szlakami rzecznymi. Mijam dużą wieś gminną Bobrowice i osiągam Dychów. Tam mnie wita bardzo ładny obiekt – biurowiec Zespołu Dychowskich Elektrowni Wodnych. Przez drewniany przedostaję się na drugą stronę Bobru i we wsi Prądownik biorę kąpiel, jem, piję kawę i odpoczywam. Obok beztroska grupa dzieci kąpie się i wędkuje.
Krosno Odrzańskie rozczarowuje mnie, brak jakiegoś rynku, centrum. Ale to nic, gdyż znajduję wspaniałe miejsce, tuż obok Policji. Siedzę pod parasolem ogrodowym, przed sklepem, piję piwo i mam piękny widok jak nasz Bóbr bierze ślub z Odrą, przyjmując przy tym nazwisko małżonki / rzadko to się zdarza, ale się zdarza /. Od Osiecznicy skręcam w lewo i jadę spokojną, ładną, asfaltową drogą w kierunku na Maszewo. Tam pojawia się kłopot, czyli kierunkowskaz z napisem „ Kłopot-17 km.” W Miłowie niezbyt miłują obcych, gdyż jeden z gospodarzy wywiesił na furtce tabliczkę z wizerunkiem psa i napisem „ Jeżeli on cię nie zagryzie, to ja cię zastrzelę”/ bez komentarza /.
W niedalekim Kosarzynie Bóbr poślubia drugą żonę – Nysę Łużycką i już jako triumwirat płyną dalej na północ. Około godz. 18.30 docieram do Kłopotu, gdzie jestem serdecznie witany przez ciotkę Helenki, potem jestem jeszcze wizytowany przez jej córkę z mężem i drugą ciotkę. Ugoszczony kładę się spać około 23.00.



05-08-2003 / wtorek / dzień III Kłopot - Kostrzyń 86,4 km

Statystyka: cz.jazdy – 6 godz. 52 min. Szybk.przec. – 12,5 km/godz. Max.szybk. – 37,5 km/godz.

Kłopot-Cybinka-Urad-Kunice-Rybocice-Świecko-Słubice-Frankfurt/D/-Lebus/D/-Reitwein/D/-Kietz/D/-Kostrzyń

Po śniadaniu, serdecznie żegnany, wyjeżdżam około 6.20. Parę minut po 7-mej jestem w Cybince u Wieśki i Leszka. Mają zdecydowanie najładniejszy i prawdopodobnie najbogatszy dom w Cybince oraz dużą firmę /20 pracowników/ w Rąpicach. Oboje tryskają energią i są zadowoleni z tego co mają, tym bardziej, że doszli do tego poprzez ciężką pracę i wiele wyrzeczeń. Około 9.30 opuszczam gościnnych gospodarzy i jadę na Słubice.
W Uradzie uciekam z ruchliwej szosy i skręcam w lewo, bliżej Odry. Trochę ciszej i bliżej natury. W Świecku miejscowi radzą mi przejść tak jak oni niezbyt legalnie pod mostem, ja jednak jestem legalistą i jadę na Słubice i tam przekraczam granicę o 13.13 tuż obok okazałego zespołu budynków „Colegium Polonicum”. We Frankfurcie odnajduję szlak rowerowy „Neisse-Oder” /E-11/, ale prawdę mówiąc trochę on mnie rozczarowuje, prowadzi ulicami miasta, następnie 5 km normalnej, zatłoczonej samochodami drogi do Lebus, i dopiero później jest trochę lepiej, jednak w dalszym ciągu jakieś dziwaczne objazdy /trasa tymczasowa/ pod górę i w dół. Jedyne plusy – na postoju za Frankfurtem ustawiona tablica informacyjna w dwóch językach, a ten drugi, oczywiście poza niemieckim, to język polski. Drugi plus to dużo słodkich mirabelek po drodze, którymi się można nasycić.
Jadąc przez małe niemieckie wioski ma się mieszane odczucia. Z jednej strony bardzo ładne domy, widać, że przeszły niedawno zdecydowaną kurację odmładzającą, a z drugiej strony nie ma w tych miejscowościach życia, są martwe, brak takich sklepów jak w Polsce, gdzie można kupić, nawet w niedzielę, przysłowiowe mydło i powidło, wypić piwo i pogadać z sąsiadami. Docieram ładną drogą wzdłuż wału przeciwpowodziowego do niemieckiego Kietz, i tam przekraczam granicę około 18.00.
Dojeżdżając do Kostrzynia od niemieckiej strony widać, niezbyt przyjaźnie skierowane na Niemcy, olbrzymie działo i obelisk z radziecką gwiazdą. Tuż za Kostrzyniem Bóbr bierze sobie już trzecią żonę – Wartę, ale w dalszym ciągu pozostaje przy nazwisku pierwszej żony. Nocleg w hotelu turystycznym w Kostrzyniu za 40 zł. /najdroższy nocleg na mojej trasie/.

06-08-2003 / środa / dzień IV Kostrzyń - Moryń 110,1 km

Statystyka: cz.jazdy – 8 godz. 19 min. Szybk.przec. – 13,2 km/godz. Max.szybk. – 35,7 km/godz.

Kostrzyń-Szumiłowo-Kaleńsko-Namyślin-Kłosów-Kurzycko-Czelin-Gozdowice-Stare Łysogórki-Siekierki-Stara Rudnica-Osinów Dolny-Cedynia-Golice-Nowe Objezierze-Moryń-Gądno-Moryń

Wypoczęty i odświeżony wyjeżdżam z hotelu po 7-mej. Czuję się dobrze, chociaż odczuwam bóle pośladków, jest troszkę chłodniej. Za Kostrzyniem widzę przykład czeskiej ekspansji przemysłowej w postaci zakładów „Podravka”. Następna miejscowość to Szumiłowo, która wyróżnia się tym, że od niej zaczyna się już województwo zachodniopomorskie. Te drogi, którymi teraz jadę, to praktycznie gotowe już trasy rowerowe. Lepsze niż po niemieckiej stronie, wystarczyłoby tylko je odpowiednio oznakować i umieścić na mapach i w przewodnikach. Mają jedną wielką zaletę, są równe, asfaltowe, a przede wszystkim bardzo mały ruch samochodów. Niestety, ten rowerowy raj skończył się już w Kłosowie, gdzie chciałem sobie skrócić drogę / wyobrażam sobie jak teraz uśmiecha się moja Helenka / do Czelina, co kosztowało mnie 15 kilometrów i ponad godzinę błąkania się po nadodrzańskich moczarach. Koniec końców musiałem zawrócić do fatalnego Kłosowa i jechać już pokornie zgodnie z drogami na mapie.
W ten sposób dotarłem wreszcie do tego Czelina, a dalej Gozdowice i Siekierki. Są to miejscowości, których nazw uczyło się moje pokolenie na lekcjach historii II Wojny Światowej. Każda taka miejscowość posiada swoje pomniki i tablice pamiątkowe, niestety dość zdewastowane, upamiętniające walki w 1945 roku. Po posiłku /golonka, ogórek, piwo i kawa – 15 zł/ w Gozdowicach, jadę do Starych Łysogórek, gdzie przez pół godziny zwiedzałem malutkie, miejscowe muzeum tutejszych bitew z 1945 plus 972 roku / pod Cedynią /. Byłem jedynym zwiedzającym, ale taka jest prawda, że niewiele osób odwiedza teraz takie muzea, starsi wymierają, a młodzież uczy się już z innych książek. Obok muzeum znajduje się duży cmentarz z około 2000 mogił polskich żołnierzy, których nazwiska są w posiadaniu tutejszej placówki kulturalnej. Odrobinę dalej, w Siekierkach, jest Sanktuarium Matki Boskiej Nadodrzańskiej, a przed nim murek z dwiema tabliczkami. Na jednej napis „pomnik nieznanego żołnierza, a na drugiej „pomnik nieznanego dziecka” . Zachodzę do sanktuarium, pusto, jest więc okazja do kontemplacji. Dojeżdżam do Osinowa Dolnego, gdzie jest przejście graniczne i to jest chyba najdalej na zachód wysunięty kawałek Polski. Przy ruchliwej drodze do Cedyni majestatyczne wzgórze i monumentalny pomnik zwycięzcy spod Cedyni – Czcibora.
Cedynia – małe sympatyczne miasteczko, moje pierwsze skojarzenie z włoskim Asyżem, gdyż uliczki prowadzą w górę i dół. Od Cedyni do Morynia już mały ruch samochodów, jedzie się dobrze, nawet sobie podśpiewuję. W Moryniu szukam noclegu, najpierw w pobliskim Gądnie na campingu, ale bezskutecznie i wreszcie znajduję kwaterę prywatną w Moryniu za 15 zł bez pościeli, na szczęście mam śpiwór Marka. Mieszkają tu jeszcze jacyś „turyści” z Ukrainy, jak się zorientowałem po rejestracji samochodowej.

07-08-2003 / czwartek / dzień V Moryń – Czarna Łąka 105,8 km

Statystyka: cz.jazdy – 8 godz. 31 min. Szybk.przec. – 12,4 km/godz. Max.szybk. – 34,3 km/godz.

Moryń-Dolsko-Mętno-Chojna-Nawodna-Ognica-Widuchowa-Dębogóra-Krzypnica-Żurawki-Gryfino-Czepino-Radziszewo-Szczecin Podjuchy-Szczecin Dąbie-Szczecin Załom-Pucice-Czarna Łąka

Wyjazd o 6.15, dość chłodno, trzeba założyć kurtkę, ale jedzie się dobrze, na drodze mały ruch samochodowy. Osobiście doświadczam, że im dalej od Odry tym bardziej tereny stają się pagórkowate, co oznacza podjazdy i zjazdy. W miasteczku Chojna spożywam śniadanie na ławce z widokiem na rekonstruowany duży kościół w stylu gotyckim.
Mam dość samochodów, więc uciekam na boczną drogę do Nawodnej, a stamtąd próbuję przedostać się do Ognicy. Pierwsza próba nieudana, gdyż droga prowadzi mnie do dawnego, poniemieckiego mostu nad rzeką Rurzycą, ale za mostem dróżka się urywa i koniec – trzeba wracać. Druga próba – polna droga, którą jadę w niepewności przez kilka kilometrów, dookoła żywego ducha, śladów cywilizacji, ale tym razem szczęście mi sprzyja i docieram do drogi Krajnik-Ognica. Tam, już nie po raz pierwszy zresztą, miejscowi biorą mnie za Niemca, pewnie tymi drogami jeżdżą na rowerach tylko nasi zachodni sąsiedzi. Dalej Widuchowa, duża gminna miejscowość nad Odrą. Do samego Gryfina jadę już główną drogą na Szczecin, innej nie ma niestety, duży ruch, trzeba stale uważać, dobrze, że to tylko 17 km.
Samo Gryfino nie zachwyca, brak konkretnego centrum, dość rozwlekłe. Od Gryfina zjeżdżam z głównej drogi i jadę tuż przy Odrze, miejscami droga, a później ścieżka zanika, ale jakoś, jadąc na przysłowiowy nos, osiągam około 16.00 podmiejską dzielnicę Szczecina – Podjuchy. Kąpię się w Odrze, odpoczywam i dalej przebijam się przez te Podjuchy, a potem Dąbie. Tam stuknęło mi na liczniku 500 km.
Jadę podmiejskimi ulicami, a raczej chodnikami bo to bezpieczniej. Nikt tu nie pomyślał o ścieżkach rowerowych. Mała dygresja, jadę już piąty dzień i jeszcze nie spadła kropla deszczu. W Dąbiu coś mnie podkusiło i znów pragnąc uniknąć samochodów i ludzi zjechałem bliżej jeziora Dąbie. Udało mi się to dość skutecznie załatwić, gdyż przez prawie półtorej godziny przedzierałem się wśród wysokich na 2 metry szuwarów, a po drodze nikogo kto mógłby wskazać odpowiedni kierunek. I tym razem dopisało mi szczęście bo wreszcie wynurzyłem się ponownie w cywilizacji, a ściślej, w dzielnicy Szczecina o nazwie Załom.
Stamtąd już normalną drogą do Pucic i do Czarnej Łąki nad jeziorem Dąbie, gdzie tuż obok campingu /prywatne domki/ znalazłem prymitywny, ale oryginalny nocleg na strychu jednego z pobliskich domów. Właściciel, starszy parę lat ode mnie, nie chciał pieniędzy, a na dodatek poczęstował alkoholem, Wypadało się zrewanżować, postawiłem więc butelkę wódki, co kosztowało mnie 20 złotych i lekki poranny kacyk.

08-08-2003 / piątek / dzień VI Czarna Łąka - Świnoujście 98,9 km

Statystyka: cz.jazdy – 6 godz. 40 min. Szybk.przec. – 14,8 km/godz. Max.szybk. – 25,5 km/godz.

Czarna Łąka-Lubczyna-Goleniów-Modrzewie-Kąty-Stepnica-Miłowo-Żarnowo-Jarszewko-Zagórze-Recław-Wolin-Mokrzyca Wielka-Ładzin-Warnowo-Międzyzdroje-Świnoujście

Godz. 6.15 – wyjazd, już tradycyjnie chłodny poranek, ale wspaniałe, wschodzące słońce z prawej strony i opary z okolicznych zbiorników wodnych tworzą cudowną scenerię. Jadę spokojną, asfaltową drogą, mały ruch aż do głównej drogi na Świnoujście, ale to tylko kilometr zjeżdżam na boczną drogę, do Stepnicy. Ta gminna wieś mogła być przed kilkunastu laty naszym miejscem zamieszkania. Dość dużo zakładów przemysłowych, szczególnie jeden – duży zakład drzewny. Na plaży spotykam grupkę młodych Czechów z Liberca, co przypomniało mi wyprawę rowerową w 2000 roku do tego miasta wspólnie ze Zbyszkiem J.
Kąpiel w bardzo płytkiej Roztoce Odrzańskiej i wyśmienity smażony halibut w miejscowej smażalni dodało mi nowych sił. Wypoczęty i najedzony jadę bocznymi drogami. W okolicach Zagórza silny wiatr, który przeszkadza w jeździe. Nagle wyłania się przede mną wspaniały, surrealistyczny widok – 15 olbrzymich, białych wiatraków. Z tablic informacyjnych wynika, że jest to ferma wiatrowa założona przez duńską firmę, a każdy wiatrak może wytwarzać prąd o mocy 2 MW.
Przed wjazdem na wyspę Wolin natrafiam na przymusowy, około 10-cio minutowy postój. Część środkowa mostu obraca się i przepuszcza żaglówki z wysokimi masztami. W miasteczku Wolin jestem zmuszony podładować komórkę, co czynię w małym pubie, przy piwie i pogawędce z tubylcami.
Do Międzyzdroji wybieram trochę dłuższą, ale za to spokojną trasę przez Ładzin, Warnowo /tam osiągam 600 km/. Następnie przez Woliński Park Narodowy. W Międzyzdrojach mnóstwo ludzi, nie wyobrażam sobie jak można wypoczywać w takim tłumie. Przede mną ostatni odcinek mojej Odysei, droga do Świnoujścia, bardzo ruchliwa, zatłoczona samochodami trasa, ale na szczęście posiada szerokie pobocze, więc bezpiecznie docieram do celu i o godz. 19.00 jestem już na promie i płynę na wyspę Uznam, gdzie w nadmorskim campingu w Świnoujściu ostatecznie kończę swoją wyprawę.

Króciutkie podsumowanie : Mój stary, kilkunastoletni rower spisał się świetnie, żadnej awarii, czy przebicia dętki, nawet nie musiałem używać pompki. Przyjemnym zaskoczeniem dla mnie, tym razem osobistym, był fakt, że po 6 dniach tak intensywnego wysiłku nie odczuwałem dużego zmęczenia. Jedyna dolegliwość to bóle rąk /trzeba jeździć w rękawiczkach/ i pośladków /potrzebne specjalne spodenki z tzw. „pampersem”/.
Na koniec żegnam się z moim nieodłącznym towarzyszem wyprawy – Bobrem, który wraz z trzema żonami oraz kilkoma przygodnymi kochankami wpada do morza, a ja z powrotem na łono rodziny.
Do domu wracam naszą "Audicą" z Anią i Marcinem i z rowerem na dachu. Po drodze krótki postój obok wspomnianej wcześniej fermy wiatrowej.


Wyprawę dedykuję mojej żonie, gdyż dzięki jej życzliwości i tolerancji mogło zostać zrealizowane jedno z moich marzeń.