niedziela, 1 czerwca 2008

Kłodzko 2008

Wyprawa rowerowa - Boguszów Gorce – Kłodzko – Trutnov - Jelenia Góra
ok. 241 km
31.05 – 01.06


Dzień I 31.05.2008 / sobota / ok. 124 km.

Jelenia Góra/Maciejówka/ - Wojanów - /pociąg/ - Boguszów Gorce - Wałbrzych – Unisław Śląski – Mieroszów – Golińsk – Mezimesti /Czechy/ - Broumov – Otovice – Tłumaczów/Polska/ - Ścinawka Średnia – Ścinawka Dolna – Gorzuchów – Kłodzko – Stary Wielisaw – Szczytna – Duszniki Zdrój – Lewin Kłodzki – Kudowa Zdrój – Nachod /Czechy/

Wyjeżdżam około 5.35 zostawiając trzy panie / Iwonkę, Olę i babcię Lucynę / w głębokim śnie, na dworzu jeszcze dość chłodno, ale zapowiadany jest 30-to stopniowy upał.

Po około 12 minutach bardzo szybkiej jazdy jestem już na stacji kolejowej w Wojanowie, gdzie oprócz dyżurnego ruchu i jego kolegi nie ma nikogo. O 6.00 ten „najszybszy” na Dolnym Ślasku pociąg przyjeżdża do Wojanowa wioząc nielicznych pasażerów, a wśród nich mojego towarzysza podróży, Czesława. Będąc sami w wagonie możemy bez skrępowania przebrać się w lżejsze wdzianka bo już jest ciepło.

Po godzinnej jeździe wysiadamy w Boguszowie Wschodnim, wkładamy kaski, tu warto zaznaczyć, że jest to nasza pierwsza wyprawa w tych nakryciach głowy i zaczynamy pedałować. Kierujemy się na Mieroszów ale na wskutek fatalnego oznakowania a właściwie jego braku oraz wskazówek „tubylców” okazało się, że jesteśmy w Wałbrzychu i do granicy w Golińsku docieramy okrężną drogą. Po drodze widzimy oznakowania szlaków turystycznych, prowadzących do ciekawszych miejsc w Górach Kamiennych. Granicę przejeżdżamy trochę dziwnie bo nie zsiadając z rowerów bo przecież już jesteśmy w strefie Schengen i na przejściach nie ma kontrolerów. W pierwszym czeskim miasteczku – Mezimesti zatrzymujemy się na moście z kamiennymi figurami i robimy sobie nawzajem zdjęcia. Za Broumowem w Otowicach robimy sobie drugie śniadanko albo lunch jak kto woli. Siedzimy w wysokiej trawie nad rzeką Stenavą i spożywamy wleński boczek, zabobrzański chlebek i popijamy to piwkiem z miejscowego browaru w Broumowie. Upał już daje się we znaki ale na szczęście jest trochę wietrznie i blisko rzeki. Pokrzepieni jedziemy szybko i znów mamy granicę czesko-polską, gdzie czeska rzeka Stenava staje się polską Ścinawką, wpadającą do Nysy Kłodzkiej. Około 13- tej osiągnęliśmy główny cel naszej eskapady – Kłodzko. Byłem już raz w tym mieście samochodem, wraz z Helenką w 1998 roku, ale Czesław jest tu pierwszy raz.

Bardzo gorąco, mimo to w centrum spaceruje wielu turystów. Pierwsze kroki kierujemy na pochodzący z końca XV wieku kamienny most gotycki, przypominający sławny most Karola w Pradze. Obok Kościół Franciszkański, który w tragicznym dla Kłodzka lipcu 1997 roku był zalany wodą aż do wysokości 4 metrów. Następnie mozolnie wspinamy się na dominującą nad miastem Twierdzę skąd oczywiście piękna panorama całej starówki i jej okolic. Około 15 w jednej z tutejszych restauracji spożywamy, nawet smaczny, placek po węgiersku. W międzyczasie mój kolega robi zakupy pieczywa na kolację i małą 0,2 l buteleczkę Smirnoffa.


Trochę grzmiało ale na szczęście burza przeszła bokiem i możemy spokojnie kontynuować nasze pedałowanie. W Starym Wielisławiu zatrzymujemy się przy Kaplicy będącej jednocześnie Mauzoleum upamiętniającym miejsce w którym w 1428 roku poległ w walce z Husytami jeden z ostatnich z rodu Piastów – książe Jan z Ziębic.



W Dusznikach Śląskich podziwiamy, ciekawy architektonicznie, budynek Muzeum Papiernictwa i zaczynamy długi około 5-cio kilometrowy podjazd w kierunku na Lewin Kłodzki, który omijamy obwodnicą i wreszcie koniec tego podjazdu. Następuje długi szybki zjazd aż do samej Kudowy. Potem granica i znów Czechy, a konkretnie duże powiatowe miasto Nachod, gdzie zaledwie przed tygodniem byli i nocowali nasi młodzi małżonkowie, Magda i Marek wraz z przyjaciółmi. Nie możemy niestety znaleźć pensjonatu, w którym spali a jest już późno około 21.00 i ostatecznie znajdujemy nocleg w Motoreście/600 koron za pokój dwułóżkowy/. Jeszcze tylko po szklance doskonałego czeskiego piwa i idziemy do swojego pokoju biorąc po drodze z bufetu dwa kieliszki, wiadomo w jakim celu. Robimy kolację jeszcze z naszych zapasów i nadchodzi moment uczczenia tego dnia. Otwieram butelkę, trochę dziwną bo z kapslem, rozlewam i tu spotyka nas niespodzianka bo zamiast solidnego 40-to procentowego Smirnoffa Czesiu pomyłkowo kupił Smirnoffa, ale w postaci niskoprocentowego drinka /5%/, w dodatku lekko gazowanego. Jednak mimo braku odpowiednich mocy w tym napitku i tak w doskonałych humorach kończyliśmy ten długi i bogaty w wydarzenia dzień.


Dzień II 01.06.2008 / niedziela / ok. 117 km.


Nachod - Dol. Radechova – Cerveny Kostelec – Rtyne – Upice – Havlovice – Studenec – Trutnov – Mlade Buky – Svoboda N. Upov – Hor. Marsov – Temny Dul – Dolni M. Upa – Przełęcz Okraj /Polska/ - Kowary – Mysłakowice – Łomnica – Wojanów – Jelenia Góra /Maciejówka/


Po dobrze przespanej nocy, chociaż była burza i gdzieś tam grzmiało, około 7 - mej już jesteśmy na swoich stalowych rumakach i jedziemy przez prawie pusty Nachod. Po drodze na stacji benzynowej dobra kawa i uzupełnienie napojów. W miejscowości Rtyne v Podkrkonosi ładny, świeżo odnowiony Kościół św. Jana Chrzciciela i oryginalna drewniana dzwonnica z XVI wieku z trzema dzwonami, z których najstarszy pochodzi z 1471 roku. Początki samego kościoła to XIV wiek, jednak potem zniszczony przez wojny husyckie tak więc obecny kształt tej świątyni pochodzi z 1768 roku. Akurat jest msza, korzystamy z okazji i po cichutku wchodzimy na balkon. Pomimo niedzieli i tylko jednej mszy dziennie, w nabożeństwie uczestniczy niewiele osób, ale sporo młodych z małymi dziećmi. Obrządek taki sam jak w naszych kościołach, oczywiście w języku czeskim. Przy modlitwie „Ojcze Nasz” mam okazję i satysfakcję powtarzać po czesku wraz z innymi jej słowa. Jedna z tutejszych pań filmowała niektóre fragmenty liturgii co i nas ośmieliło do kilku fotografii.



Posileni strawą duchową w doskonałych nastrojach jedziemy dalej na Upice, a w drodze towarzyszy nam dopływ Łaby - rzeka Upa, która ma swoje źródła w czeskich Karkonoszach, 2 km od Śnieżki na wysokości 1432 metry i ten sposób jest rzeką o najwyżej położonych żródłach w Czechach. Po drodze mijamy po lewej stronie swoisty pomnik przyrody ożywionej - „Pamatna Lipa” z 1525 roku / małe złośliwe pytanko do ewentualnego czytelnika – co takiego ważnego wydarzyło się wtedy w Polsce ? /. W Upicach sporo starych, drewnianych domów, wśród nich wyróżniają się dwa. Starszy z 1559 roku wykonany z nieociosanych bali, w którym jeszcze do 1990 roku mieściła się restauracja, natomiast drugi, nieznacznie młodszy, zbudowany w 1577 roku.


Z Upic do Trutnova nie chcemy jechać główną drogą i próbujemy znaleźć inną, przez Radec. Napotkana na rynku zmotoryzowana pani wskazała nam właściwą według niej drogę, która zamiast przez Radec poprowadziła nas okrężną trasą przez Havlovice i Studenec. W konsekwecji zamiast przejechać 12 km, przejechaliśmy około 20, ale nie żałowaliśmy bo droga była dobra, mały ruch i możliwość obserwacji mijanych wsi. W miejscowości Studenec i w samym Trutnovie wiele pomników i tablic upamiętniających wojnę prusko-austriacką z 1866 roku.

W samo południe wjeżdżamy na olbrzymi i pustawy rynek powiatowego miasta Trutnov, robimy kilka zdjęć, próbujemy wejść do kościoła tuż obok rynku, ale niestety zamknięty. Z uwagi na upał rezygnujemy z dalszego zwiedzania miasta i następną godzinę spędzamy w jednej z miejscowych knajpek, gdzie konsumujemy jakieś czeskie danie, popijając miejscowym, zimnym piwkiem. Pusto, oprócz nas jeden miejscowy obywatel, który raczył się tylko piwem, a wypił go przy nas ze trzy szklanice, a ile wypił przed naszym przyjściem i po nas, to tylko wie chyba on, a z pewnością kelnerka.


Od Trutnova nasza jazda to przejazd przez czeskie Karkonosze i popularne, turystyczne miejscowości. Czesi w ostatnich latach uczynili bardzo wiele dla rozwoju tej gałęzi gospodarki, doskonała infrastruktura, świetna komunikacja.Między innymi specjalne autobusy z przyczepami na rowery do wszystkich znanych miejsc. Jeździ także pociąg z Trutnova do Svobody n. Upov. W następnej miejscowości Hor. Marsov zatrzymujemy się na moment przy gotyckim Kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny z XIX wieku. W Temnym Dole wchodzimy do informacj turystycznej mieszczącej się w pensonacie „Vesely vylet”, gdzie jest także, potrzebny nam, kantor wymiany walut. Wychodząc zabieramy ze sobą różne, bezpłatne materiały promocyjne i co ciekawe – w języku polskim, co jeszcze kilka lat wcześniej było rzadkością, gdyż Czesi, mówiąc delikatnie, niezbyt zauważyli polskich turystów i ich potrzeby, a my odpłacaliśmy im podobnym działaniem.Na szczęście mamy już to za sobą. Przed nami jeszcze sporo jazdy, a właściwie górskiej wspinaczki i tak już będzie do samej przełęczy. Bardzo ciepło, dobrze, że obok płynie Upa, której strumyki przebijają się w niektórych miejscach w skale tuż przy drodze. Oczywiście korzystamy obficie z tych naturalnych, zimnych natrysków aby się odświeżyć. Około 18 jesteśmy już na granicy, a stamtąd szaleńcza jazda w dół aż do Mysłakowic. Około 19 dojeżdżamy do mostu w Wojanowie i tam rozstajemy się. Czesław jedzie na swoje Zabobrze, a ja do swojej „Maciejówki”, do moich kochanych dziewczyn.