niedziela, 14 czerwca 2009

Bolków – Świny 2009

14.06.2009 / niedziela / 76 km czas jazdy–5 godz. 23 min. przec. 14 km/godz

Trasa: Maciejówka – Kaczorów – Płonina – Bolków – Świny - Gorzanowice – Bolków – Mysłów – Lipa – Dobków – Stara Kraśnica – Dziwiszów – Maciejowa - Maciejówka

Ranek zimny, zaledwie kilka stopni powyżej zera, co jak na czerwiec jest wyjątkowo niską temperaturą. Ciepło ubrany, wyjeżdżam z domu około 7 – mej, pozostawiając w nim Iwonkę, Olę, ciocię Krystynę i zwierzęta - psa Cliforta i koty – Blackiego, Kubę i maleńkiego Jessa. Do Kaczorowa jadę główną drogą, po której pomimo wczesnej pory i niedzieli porusza się już wiele samochodów. Odcinek od Kaczorowa do Bolkowa to już zupełnie dziewicza dla mnie trasa, prowadząca przez wieś Płoninę. Godna polecenia dla wszystkich rowerzystów, którzy nie lubią jeździć w tłumie innych pojazdów silnikowych. Początkowo dość długi, stromy i trudny podjazd, a potem równie długi i dość niebezpieczny, z uwagi na nierówności asfaltu, zjazd prawie do samego Bolkowa. Po drodze widziałem kilka, ładnie zagospodarowanych, zbiorników wodnych.


Miasteczko wyludnione, ale przecież to dopiero wpół do dziewiątej i dlatego brama na Zamek jeszcze zamknięta, z tabliczką, że pilnujący pies jest zły i głodny, Może Towarzystwo Przyjaciół Zwierząt powinno zainteresować się tym swoistym przykładem dręczenia biednego zwierzęcia. Na dostępnym dziedzińcu zamkowym robię kilka fotek i nie czekając godz. 9–tej jadę dalej.


Przejeżdżam przez rynek, a właściwie prowadzę rower, gdyż „końskie łby” nie są najlepszą nawierzchnią dla rowerzysty. Krótko po 9-tej rynek nagle zaludnia się mieszkańcami, wychodzącymy akurat z kościoła.


Parę kilometrów dalej, w kierunku na Jawor, wieś Świny ze swoją największą atrakcją turystyczną czyli dobrze zachowanymi ruinami Zamku. Niestety jeszcze zamknięty, obiekt jest prywatny, a właściciel udostępnia go odpłatnie dopiero od 12 –tej. Pozostało mi tylko sfotografować z zewnątrz szacowne mury i stwierdzić, że obydwa zamki nie były zbyt przyjazne dla tak rannego turysty jak ja. Jeszcze jedna ciekawostka, a właściwie legenda dotycząca tych zabytków, która mówi, że obydwa zamki są polączone podziemnym przejściem.


Nie mam dokładnej mapy tych okolic i jadę na przysłowiowego nosa, co nie zawsze skutkuje pełną realizacją zamierzonej trasy, ale za to dostarcza innych atrakcji. W taki właśnie sposób znalazłem się w Gorzanowicach, małej wsi, a następnie ponownie w Bolkowie. Stamtąd do Mysłowa znów jadę główną drogą na Jelenią Górę w hałaśliwym towarzystwie powracających z długiego weekendu samochodów i głośnych motocykli. Jeden z pojazdów, powracający z Karpacza, bus z Augustowa zatrzymuje się i kierowca pyta mnie o drogę. Parę minut rozmowy wywołały we mnie wspomnienia związane z tym miastem. - Koniec lat sześćdziesiątych, sierpień i nas trzech, młodych ludzi dwa tygodnie pod namiotem na półwyspie „Goła Zośka” nad jeziorem Białym, były to piękne, beztroskie dni. Jeden z nas, Krzysiek B. niestety już nie żyje „Abit, non obiit”.
Jest już dużo cieplej więc robię krótki postój i przebieram się. W okolicach Mysłowa widzę dopiero pierwszego rowerzystę i zjeżdżam na boczną drogę do Dobkowa. Bardzo chce mi się pić, a w tej miejscowości są trzy sklepy i , zupełnie tego nie rozumiem, wszystkie będą dopiero otwarte od 14-tej. Na szczęście, młode małżeństwo, pracujące przy budowie swojego domu, zaspakaja moje pragnienie, ofiarując butelkę wody mineralnej. Niedaleko wsi Dobków spotykam sympatycznego, w średnim wieku, rowerzystę z Jawora. Przez kilka minut jedziemy razem wymieniając się naszymi spostrzeżeniami dotyczącymi naszych rowerowych wojaży. Potem nasze drogi się rozchodzą, kolega wraca do Jawora, a ja w kierunku Starej Kraśnicy i dalej na Jelenią. Początkowo łagodnie, potem lekko pod górę, a już w okolicach Podgórek skończyły się żarty – ostry i długi podjazd do samej Kapeli. Następny etap jest mi doskonale znany, to długi zjazd do Dziwiszowa, a potem boczną drogą, obok „Chatki Niedźwiadka” do Maciejowej. W domu jestem około 15 – tej.

wtorek, 12 maja 2009

Nysa Łużycka 2009

Wyprawa rowerowa – Jelenia Góra – Zgorzelec – Przewóz - Jelenia Góra
373 km
10.05 – 12.05


Dzień I 10.05.2009 / niedziela/ 138 km. Przec.14,6 km/godz. Cz.jazdy 9 godz 24 min.


Jelenia Góra/Maciejówka/ - Rybnica - Stara Kamienica – Nowa Kamienica – Grudza - Rębiszów – Gierczyn – Orłowice – Świeradów Zdrój(Czerniawa Zdrój) - Nove Mesto /Czechy/ - Frydland – Kunratice – Bogatynia/Polska/ - Turoszów – Sieniawka – Zittau/Niemcy/ – Hirschfelde – Marienthal - Ostritz – Leuba – Hagenwerder – Görlitz – Zgorzelec/Polska/


Pobudka o 4.40 aby przed wyjazdem rozpalić w piecu CO, zjeść solidne śniadanie i zapakować sakwy na rower. Z domu wyjeżdżam ostatecznie o 6.40 i parę minut po siódmej na Zabobrzu, skąd wspólnie z Czesławem S. kontynuujemy naszą podróż. Dość ciepło, ale wietrznie i na szczęście bez opadów. Wspaniale wyglądają kwitnące pola rzepaku, jego wyrazisty żółty kolor dominuje w krajobrazie gminy Stara Kamienica. Zapowiadają się dobre zbiory tej rośliny co może skutkować wyższą podażą i niższymi cenami.


Tak się zapatrzyliśmy na te żółte pola, że zamiast do Małej Kamienicy wylądowaliśmy w Nowej Kamienicy co w konsekwencji wydłużyło nam trasę i dodało parę kilometrów. W Czerniawie opuszczamy na krótko nasz kraj i wjeżdżamy do Czech, gdzie pomimo niedzieli wielu ludzi pracuje przy swoich domach. Krótki postój we Frydlandzie na miejscowym rynku, jestem tu już kolejny raz, ale mój kolega jest tu po raz pierwszy. Podziwiamy wspaniały ratusz i ładnie odrestaurowane kamienice.



Po kilku kilometrach opuszczamy państwo czeskie i ponownie jesteśmy w Polsce, a konkretnie w Bogatyni. Ta jedna z najbogatszych gmin w Polsce kompletnie nas rozczarowała, mieliśmy pecha ponieważ trafiliśmy na „komunijną” niedzielę i wszystkie miejscowe i okoliczne restauracje były zajęte przez tych co po strawie duchowej zapragnęli teraz coś dla ciała. Głodni i zmęczeni jedziemy w kierunku Sieniawki przez Turoszów, a tam ze specjalnego punktu widokowego oglądamy olbrzymią dziurę w ziemi, spowodowaną nie jakimś meteorytem tunguskim, ale działalnością człowieka, a konkretnie odkrywkowym wydobywaniem węgla brunatnego.



Nasze żołądki napełniliśmy dopiero w Sieniawce, gdzie w jedynym barze spożyliśmy po dużej porcji kebabu i kuflu piwa. Sama miejscowość, która jeszcze przed kilku laty tętniła do późnego wieczora handlowym zgiełkiem, obecnie jest cichym, spokojnym miasteczkiem z zaledwie paroma sklepami, gdzie oczywiście królują „Zigaretten”. Na krótko przed godziną 16-tą przejeżdżamy graniczną Nysę Łużycką i nie wjeżdżając do centrum Zittau meldujemy się na sławnym szlaku rowerowym „Odra-Nysa”.


O tej trasie można praktycznie mówić same superlatywy. Dwujęzyczne (niemiecki i polski), szczegółowe mapy i opisy na całej trasie, równiutka, asfaltowa nawierzchnia i gęsta sieć miejsc do wypoczynku lub przeczekania niekorzystnej pogody. Droga prowadzi przez czyste, zadbane i co dziwi polskiego turystę, szczególnie w niedzielę, wyludnione miasteczka. Natomiast na samym szlaku dużo rowerzystów w każdym wieku, ale to praktycznie sami Niemcy. Spotkaliśmy tylko jedną polską rodzinę dopiero w okolicach Zgorzelca. Trochę to dziwne bo ta droga rowerowa z prawdziwego zdarzenia leży dosłownie „za miedzą”.
Tuż pod miasteczkiem Ostritz jest sławny klasztor „Marienthal”. Ten klasztor, a właściwie zespół, starannie odrestaurowanych budynków zwiedzałem z Markiem już kilka lat temu, ale wtedy było cicho, spokojnie i nastrojowo, nie to co teraz. Jest niedziela, a w dodatku święto lokalnej społeczności, czyli nic innego jak nasz dawny odpust, organizowany dla uczczenia patrona parafii. Mnóstwo straganów z własnymi wyrobami, zespół muzyczny i dużo ludzi, siedzących przy drewnianych stołach i spacerujących po placu klasztornym. Z przyjemnością oglądamy świeżutki pomnik naszego wielkiego rodaka – Jana Pawła II .



Jedziemy dalej aby zatrzymać się na kilka minut na rynku Ostritz, gdzie naszą uwagę i obiektywy aparatów kierujemy na ładny ratusz.


Łapiemy „drugi oddech” i pomimo tego, że mamy już przejechane grubo powyżej 100 kilometrów to jesteśmy jeszcze nadal w dobrej kondycji, co ja częściowo zawdzięczam mojemu nowemu, debiutującemu na wyprawie rowerowi o znacznie większych kołach / 28 cali /. Jest to rower trekkingowy „Syberian” firmy Kross, kupiony w listopadzie 2008 roku. Natomiast mój zacny towarzysz podróży wzrost formy może zawdzięczać tylko swojej, nabytej zimą na nartach biegowych, wspaniałej kondycji fizycznej.
Kilka słów na temat ekologii, z punktu widzenia siodełka od roweru widać wyraźnie, że nasi zachodni sąsiedzi, w odróżnieniu od nas, nie mówią o poszanowaniu środowiska, ale po prostu to realizują. Widać mnóstwo wiatraków i paneli słonecznych, pokrywających dachy już wielu domów, nie wspominam tu o tak podstawowych rzeczach jak elementarna dbałość o czystość otoczenia.


Po 19-tej jesteśmy już w Görlitz i starym miejskim mostem przekraczamy rzekę i granicę aby znaleźć się w Zgorzelcu przy ulicy Łużyckiej, gdzie nocujemy w pensjonacie płacąc 35 zł za osobę, mając do dyspozycji łazienkę, telewizor i kuchnię. Robimy jeszcze kolację z naszych domowych zapasów i popijamy świetną nalewkę, wyprodukowaną przez Czesia.


Dzień II 11.05.2009 / poniedziałek / 107 km. Przec. 15 km/godz. Cz. jazdy 7 godz 4 min.


Zgorzelec/Polska/ - Görlitz/Niemcy/ - Ludwigsdorf – Zodel – Deschka – Zentendorf – Rothenburg – Lodenau – Steinbach – Podrosche – Przewóz/Polska/ - Podrosche/Niemcy/ - Bad Muskau – Łęknica/Polska/ - Nowe Czaple - Przewóz

Wyspani i wypoczęci po porannej toalecie i śniadaniu o godz. 7.40 zaczynamy drugi dzień naszej eskapady. Na dworze dużo chłodniej jak wczoraj, niebo zasnute ciężkimi, deszczowymi chmurami. Pozostaje nam tylko założyć nasze przeciwdeszczowe wdzianka i dalej w drogę. Granicę polsko-niemiecką przejeżdżamy tym razem nowym mostem i już jesteśmy na starówce Görlitz, skąd wracamy na naszą trasę rowerową. W dużej wsi gminnej Zodel ładnie odnowiony kościół, a przy nim tablica informująca, że w tej świątyni, w 1710 roku został ochrzczony niejaki Traugott Gerber, lekarz i botanik, a po śmierci jeden z kwiatów nazwano jego nazwiskiem. Przy tym samym kościele, w jednej z kaplic jest także duża, nowa tablica upamiętniająca ponad 100 mieszkańców tej parafii, poległych w latach 1939-1945.
Parę kilometrów dalej ciekawy wiadukt, który z zewnątrz w ogóle go nie przypomina, gdyż jest cały odeskowany i ozdobiony jakimiś indiańskimi motywami. Na trasie oprócz nas nieliczni, przeważni starsi, niemieccy cykliści. Rozmawiamy krótko z sympatycznym, starszym małżeństwem, którzy także jadą naszym szlakiem. Zauważamy z satysfakcją, że Polacy, szczególnie teraz, biorą przykład z zachodnich sąsiadów i też rozbudowują swoją infrastrukturę turystyczną. Na przykład, leżąca po polskiej stronie Nysy gmina Pieńsk postawiła dużą, dwujęzyczną tablicę zachęcającą rowerzystów i nie tylko, do korzystania z sieci szlaków rowerowych w Puszczy Zgorzeleckiej. Niestety nie skorzystaliśmy z tej oferty bo mamy jasno wytyczony cel – dotrzeć dziś do Bad Muskau.
W miejscowości Zentendorf, około 20 kilometrów od Görlitz naszym oczom ukazał się zespół niesamowitych obiektów, co przy bliższym poznaniu okazał się „ Wyspą Kultury i Rozrywki”/ Einsiedel/. To doskonałe miejsce na spędzenie czasu z rodziną, naszpikowane wieloma atrakcjami. Opis tych atrakcji, także po polsku, można znaleźć na stronie internetowej http://www.kulturinsel.de/.


My, niestety, nie mogliśmy skorzystać z tych przyjemności z dość prozaicznej przyczyny, był poniedziałek i wyspa odpoczywała. Następna miejscowość to Rothenburg, szczycąca się mianem najmniejszego miasteczka we wschodnich Niemczech i posiadająca niezbyt ciekawe centrum. Jeszcze jedna ciekawostka dotycząca tych terenów, które w bardzo dawnych czasach należały do zachodnich Słowian, a do naszych czasów przetrwały jedynie nieliczme ślady kultury serbołużyckiej, widoczne przykładowo w dwujęzycznym nazewnictwie okolicznych miejscowości. Miejscowość Klein Priebus to „ Přibuzk”w języku górnołużyckim, a Gemeinde Krauschwitz to „Gmejna Krušwica”.


Widać z tego wyraźnie, że jeszcze będzie musiało wymrzeć wiele pokoleń Polaków i Niemców, a także Ukraińców, Rosjan, Białorusinów i Litwinów aby mogły stanąć podobne, wielojęzyczne tablice w jeszcze wielu miejscach i nie wywoływać żadnych emocji.
Zaczyna coraz mocniej padać co wymusza na nas szybsze tempo jazdy, bez zatrzymywania się. Graniczną rzekę przejeżdżmy we wsi Podrosche i już jesteśmy we wsi gminnej Przewóz, gdzie widzimy resztki jej handlowej świetności w postaci kilku sklepów i targowiska. Pora na obiad i do tego pada deszcz, nie pozostaje nic innego jak skorzystać z usług jedynej restauracji, pustawej w tym dniu tygodnia. Mamy czas, na zewnątrz nadal pada więc odpoczywamy i jemy dość smaczny, ale z uwagi na swoistą, niemiecką klientelę, dość drogi posiłek. Właściciel, obrotny młody człowiek, oprócz restauracji ma na górze mały hotel i tuż obok myjnię samochodów. Rozpatrujemy ewentualną możliwość noclegu, a w międzyczasie przestaje padać i możemy kontynuować naszą wyprawę.
Około godz. 15-tej jesteśmy już w niewielkim, niemieckim miasteczku Bad Muskau, w którym jest centrum sławnego Parku Mużakowskiego, wpisanego w 2004 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To jest największy park stylu angielskiego w Niemczech i Polsce, zajmujący około 5,5 km kwadratowego po obu stronach Nysy Łużyckiej. Spacerujemy, a czasem wolno pedałujemy przez wspaniały park, świetne miejsce na ciche, romantyczne przechadzki, mnóstwo mostków i alejek. Mamy szczęście być tu akurat w maju i podziwiać kwitnące, różnokolorowe rodendrony i azalie. Wspaniale prezentuje się Nowy Zamek, jeszcze częściowo w remoncie, ale już można podziwiać jego urodę. To wszystko zasługa jednego człowieka, księcia Hermana von Puckler-Muskau, który tym parkiem unieśmiertelnił się. Większość parku znajduje się po polskiej stronie, w Łęknicy, która do 1945 roku była jednym miastem z Bad Muskau.


Obecnie to małe miasteczko, które jest siedzibą miasta i gminy w powiecie żarskim. Niestety polskiej części parku nie zwiedzaliśmy bo po prostu nie mogliśmy jej zlokalizować. Sama miejscowość jest ewidentnie nastawiona na mieszkańców okolicznych, niemieckich miejscowości, którzy dokonują tu korzystnych dla siebie zakupów i korzystają z tanich usług.
Tym razem nie wracamy już na niemiecką stronę Nysy, ale jedziemy już bezpośrednio do Przewozu drogą asfaltową, na której w kilku miejscach brakowało asfaltu i był tylko bruk. Około 19-tej jesteśmy ponownie w tej samej restauracji w Przewozie i nie mając wyboru decydujemy się na dość drogi / po 40 zł / nocleg. Z wieczornej rozmowy telefonicznej z Iwonką dowiedziałem się, że w Jeleniej padało prawie cały dzień i to dość intensywnie, poza tym zepsuła się nam pralka. Iwonka stwierdziła, że nie powinienem daleko wyjeżdżać, gdyż podczas mojej nieobecności zawsze coś się dzieje.


Dzień III 12.05.2009 / wtorek / 128 km. Przec. 16,4 km/godz. Cz. jazdy 7 godz 46 min.


Przewóz - Gozdnica - Ruszów – Stary Węgliniec – Węgliniec – Czerwona Woda – Jeleniów – Henryków – Lubań – Olszyna – Ubocze – Oleszna Podgórska - Lubomierz – Popielówek - Pasiecznik – Rybnica – Jelenia Góra /Zabobrze/ - Jelenia Góra /Maciejówka/

O 6-tej byliśmy już na nogach, wyspani i wypoczęci, a o 7.10 rozpoczynamy ostatni dzień pedałowania. Zdecydowanie pogoda lepsza jak wczoraj, nie pada i jest trochę słońca. Nie jedziemy już trasami stricto rowerowymi, ale lokalnymi drogami, na szczęście nie ma dużego ruchu. Zaczynają się Bory Dolnośląskie, największy w Polsce zwarty kompleks leśny o pow. ok. 1650 km kw. Wielu mieszkańców Jeleniej Góry i nie tylko przyjeżdżało tu, a niektórzy nadal przyjeżdżają na grzybobrania. Bardzo przyjemnie jedzie się w takich warunkach i otoczeniu. Mijamy Gozdnicę, ostatnią miejscowość województwa lubuskiego i wjeżdżamy w nasze, rodzime województwo – dolnośląskie. Pierwsza miejscowość to duża wieś Ruszów z dużym nadleśnictwem i sporym zakładem HDM, produkującym różnego rodzaju panele drewniane i blaty. Widać to szczególnie na drogach dojazdowych do Ruszowa, dużo potężnych ciężarówek, wypełnionych drewnem, które czasami potrafią spychać nas, biednych rowerzystów z drogi.
Zatrzymujemy się na kilka minut przy sympatycznym, małym kościółku w Starym Węglińcu pod wezwaniem MB Szkaplerzowej. Podobnie jak w przypadku innych kościołów na tych terenach ten także służył przez kilkaset lat ewangelikom, a od 1964 roku jest świątynią katolicką. Ważna informacja dla mojej małej Oli, na wieży kościelnej jest duży zegar. Następny etap to nieduże, ale posiadające znaczny węzeł kolejowy, miasteczko Węgliniec, chociaż brak typowego rynku i rozrzucona zabudowa bardziej upodabnia go do dużej wsi. Bardzo chcemy napić się kawy, a jedyne miejsce to jakiś niezbyt elegancki bar, w dodatku otwierany dopiero od 11-tej, co oznacza dla nas godzina czekania. Szkoda na to czasu. Dopiero w Jeleniowie, w przydrożnym sklepie ze stolikami na zewnątrz, bardzo uprzejma sprzedawczyni robi nam dobrą kawę. Warunkiem był tylko uśmiech, w związku z tym według nas ta pani zasługuje na „order uśmiechu” .
W tej miejscowości, a właściwie skrzyżowaniu dróg, przejeżdżamy pod budowanym odcinkiem autostrady A4 i jedziemy drogą na Lubań. Po drodze mamy wieś Henryków, znaną chyba wszystkim miłośnukom pomników przyrody. Jeszcze tylko cztery kilometry i mamy ten, niepozornie wyglądający, obiekt. Rosnący obok gospodarczych zabudowań cis pospolity jest najstarszym drzewem w Polsce i prawdopodobnie w Europie Środkowej. Wiek drzewa jest szacowany na 1200, 1300, a nawet 1500 lat, wysokość około 15 metrów. Tabliczka informacyjna podaje, że w 1813 roku jego pień pocięli szablami kozacy,a ci bitni wojacy cięli równo nawet bez szabel wszystko co się ruszało i było w spódnicach i widocznie zabrakło tych ostatnich to wyładowali się na bezbronnym drzewie.


Jest południe i zrobiło się bardzo ciepło, przebieramy się w coś lekkiego i w drogę. Za Lubaniem, w jednej z przydrożnych restauracji jemy bardzo smaczny i tani / po 15 zł. / placek po węgiersku z dużym bukietem warzyw. W Olszynie, po spędzeniu kilku minut w miejscowym kościele, odbijamy od głównej drogi i jedziemy przez Ubocze i Olesznę Podgórską do Lubomierza. Jest to dość wyczerpujący odcinek, prowadzący przez ciasną, wiejską zabudowę oraz liczne wzniesienia i zjazdy.
Miasteczko Pawlaka i Kargula jest nam bardzo dobrze znane i nie musimy się tutaj zatrzymywać. Z kilku możliwych dróg wybieramy tą na Popielówek, ta miejscowość jest dobrze znana mojemu koledze, tu bowiem była nieduża placówka wojsk radiolokacyjnych, a obecnie jest to zupełnie cywilny obiekt, a ściślej mówiąc będzie, gdyż się dopiero rozbudowuje, Zakład Opiekuńczo-Leczniczy.
Od Popielówka wąską asfaltówką dojeżdżamy do głównej drogi i wśród, niestety, dużego ruchu samochodów, na szczęście cały czas w dół, zjeżdżamy do Jeleniej Góry. Na Zabobrzu żegnam Czesława i pędzę do Maciejówki, gdzie jestem około godz. 18-tej. Przed domem słyszę i widzę dwie moje ukochane kobiety,a młodsza z nich swoim niepowtarzalnym głosikiem pyta mnie : Gdzie byłeś Tatun? i dodaje „tak teskniłam”. Dla takich chwil warto żyć, wyjeżdżać, a przede wszystkim – wracać.