29.04.2007 / niedziela / ok. 65 km / z Cz. S. /
Trasa: Jelenia Góra-Łomnica, Wojanów, Bobrów, Trzcińsko, Janowice Wielkie, , Przybkowice, Wieściszowice, Wielka Kopa/góra/, Rędziny, Czarnów, Wojków k. Kowar, Bukowiec, Łomnica, Jelenia Góra.
Wyjeżdżam z domu o 8.00, dość ciepło ubrany, bo jest zaledwie kilka stopni ciepła i bez słońca. Najpierw trasą rowerową wzdłuż ul. Sudeckiej, a potem przez Łomnicę do Wojanowa, gdzie przy moście na Bobrze spotykam się z moim partnerem na dalszą część wyprawy, Czesławem S. Jest to już nasza druga, wspólna wyprawa rowerowa, pierwsza to około 55 km do Wlenia i po jego okolicach. Tuż na początku Wojanowa wspaniale odrestaurowany i nadal rozbudowywany zespół pałacowy. Do Janowic jedziemy znaną już trasą rowerową ER-6, wzdłuż Bobru. Kilka kilometrów od Janowic, po dość długim podjeździe, dojeżdżamy do Miedzianki /Kupferberg/ miejscowości, która jeszcze nie tak dawno tętniła życiem, gdzie mieszkało nawet kilka tysięcy osób, działały kopalnie miedzi, srebra, kobaltu, a po wojnie uranu. Obecnie to tylko kościół i dosłownie kilka budynków i bardzo wiele zarośniętych, ledwie widocznych śladów dawnych zabudowań. Mamy szczęście, a może po prostu realizujemy jakiś plan „Wielkiego Reżysera”, bo wokół kościoła mnóstwo samochodów, świadczących o odbywanej właśnie mszy świętej. Korzystamy z tego i my wchodząc do tej dość skromnie wyposażonej, ale zapełnionej ludźmi, świątyni aby posilić się strawą duchową.
Dzięki moim spacerom z Olą odmawiam „ Modlitwę Pańską” w sześciu językach. Po polsku z oczywistych względów, potem w oryginalnym języku ewangelii, starogreckim „koine”, następnie po łacinie bo ten język wypromował chrześcijaństwo na cały ówczesny świat, po czesku gdyż ten język przez wiele lat dominował na tym terenie, po niemiecku z podobnych przyczyn, a w dodatku posługujący się tym językiem ludzie pozostawili na tych ziemiach bardzo wiele świadectw wysoko rozwiniętej kultury materialnej. Ostatnie „Ojcze Nasz” wypowiedziałem po rosyjsku, co niektórych może oburzać, ale „nolens volens” /chcąc nie chcąc / to im zawdzięczamy te piękne i bogate ziemie, których polskość, pominąwszy te legendarne, piastowskie początki, była dość wątpliwa, szczególnie tuż po wojnie, bo teraz, już po 60 latach mocno tu wrośliśmy.
Po nabożeństwie kościół i jego najbliższe okolice momentalnie opustoszały i znów byliśmy tylko my i nasze rowery. Zjeżdżamy w dół i zmieniamy szlak rowerowy na zielony, któru doprowadza nas do głównego celu naszej wyprawy, tzw. „Kolorowych Jeziorek” obok Wieściszowic. Same jeziorka są dobrze opisane przy pomocy dużych, czytelnych tablic.
Na parkingu sporo samochodów, co przy niedzieli jest normą. My swoje pojazdy ciągniemy ze sobą. Na miejscu jest oczywiście jakaś mała, skromna gastronomia, kilka koni dla turystów oraz zjazd na linie nad jeziorkiem. Odpoczywamy, pijemy piwko i jemy to co zabraliśmy z domów. Potem obchodzimy te kolorowe zbiorniki wodne, dobrze, że wziąłem aparat bo jest co fotografować. Największe z nich purpurowe, chociaż dla mnie kolor tego jeziorka jest bardziej czerwono-brunatny, a zawdzięcza go związkom żelaza, tutaj kopano piryt i zostało wyrobisko, napłynęła woda i stąd ten kolor.
Trochę wyżej położone, 635 m. n.p.m i mniejsze jest błękitne jeziorko, ale bardziej adekwatna nazwa by była szmaragdowe. To zasługa obecnych tu związków miedzi pozostałych po wyrobisku dawnej kopalni „Nowe Szczęście”.
Ostatni „zielony stawek” to tylko tablica informacyjna i bezwodna dziura w ziemi.
Opuszczamy jeziorka i w dalszym ciągu, szlakiem zielonym, jedziemy a właściwie prowadzimy rowery. Trasa jest dość trudna i pod górę, a ta góra to najwyższy szczyt wschodniej części Rudaw Janowickich – Wielka Kopa o wysokości 871 m. Na płaskim wierzchołku skały i fundament po dawnej, niemieckiej wieży widokowej.
Trochę odpoczynku i podziwiania panoramy przy słonecznej pogodzie, a potem już w dół, bardzo ekstremalnym szlakiem zielonym do Rędzin, po drodze oczywiście nie spotykamy innych rowerzystów, gdyż to szlak dla pieszych. Od Rędzin znów pod górę i znów prowadząc rowery, ale już znacznie łagodniej. Po prawej stronie mamy piękne zbocze idealnie nadające się na narty zjazdowe. Docieramy do Czarnowa i tam korzystając już z asfaltówki jedziemy obok kopalni dolomitu, dość mocno pedałując bo znów wzniesienie i już mamy schronisko „Czartak”. Brak bufetu uniemożliwia nam uzupełnienia płynów więc wysuszamy nasze ostatnie zapasy, robimy sobie wspólne zdjęcie i dalej w drogę już oznakowanymi trasami rowerowymi.
Ta część naszej wyprawy przebiega bezproblemowo, jedzie się dobrze i w miarę szybko, a po drodze już widać więcej rowerzystów.W okolicach Kowar obserwujemy skutki zeszłorocznego orkanu „Kirył” w postaci mnóstwa powalonych drzew iglastych, sporo drzew już sprzątnięto i pocięto na bale. W Bukowcu zauważamy przy drodze krzyż pokutny, który na wszelki wypadek uwieczniam fotografią, bo może się przyda do Marka galerii, chyba że on już go ma w swoich zbiorach. Sam Bukowiec to bardzo ładnie położona miejscowość z pięknymi krajobrazami. W Łomnicy rozstajemy się, ja jadę w kierunku Sudeckiej i potem na Głowackiego, a Czesław na Zabobrze. W domu jestem ostatecznie o 18.30 , trochę zmęczony, ale szczęśliwy jak zawsze gdy udaje mi się zrealizować jakiś cel.
Trasa: Jelenia Góra-Łomnica, Wojanów, Bobrów, Trzcińsko, Janowice Wielkie, , Przybkowice, Wieściszowice, Wielka Kopa/góra/, Rędziny, Czarnów, Wojków k. Kowar, Bukowiec, Łomnica, Jelenia Góra.
Wyjeżdżam z domu o 8.00, dość ciepło ubrany, bo jest zaledwie kilka stopni ciepła i bez słońca. Najpierw trasą rowerową wzdłuż ul. Sudeckiej, a potem przez Łomnicę do Wojanowa, gdzie przy moście na Bobrze spotykam się z moim partnerem na dalszą część wyprawy, Czesławem S. Jest to już nasza druga, wspólna wyprawa rowerowa, pierwsza to około 55 km do Wlenia i po jego okolicach. Tuż na początku Wojanowa wspaniale odrestaurowany i nadal rozbudowywany zespół pałacowy. Do Janowic jedziemy znaną już trasą rowerową ER-6, wzdłuż Bobru. Kilka kilometrów od Janowic, po dość długim podjeździe, dojeżdżamy do Miedzianki /Kupferberg/ miejscowości, która jeszcze nie tak dawno tętniła życiem, gdzie mieszkało nawet kilka tysięcy osób, działały kopalnie miedzi, srebra, kobaltu, a po wojnie uranu. Obecnie to tylko kościół i dosłownie kilka budynków i bardzo wiele zarośniętych, ledwie widocznych śladów dawnych zabudowań. Mamy szczęście, a może po prostu realizujemy jakiś plan „Wielkiego Reżysera”, bo wokół kościoła mnóstwo samochodów, świadczących o odbywanej właśnie mszy świętej. Korzystamy z tego i my wchodząc do tej dość skromnie wyposażonej, ale zapełnionej ludźmi, świątyni aby posilić się strawą duchową.
Dzięki moim spacerom z Olą odmawiam „ Modlitwę Pańską” w sześciu językach. Po polsku z oczywistych względów, potem w oryginalnym języku ewangelii, starogreckim „koine”, następnie po łacinie bo ten język wypromował chrześcijaństwo na cały ówczesny świat, po czesku gdyż ten język przez wiele lat dominował na tym terenie, po niemiecku z podobnych przyczyn, a w dodatku posługujący się tym językiem ludzie pozostawili na tych ziemiach bardzo wiele świadectw wysoko rozwiniętej kultury materialnej. Ostatnie „Ojcze Nasz” wypowiedziałem po rosyjsku, co niektórych może oburzać, ale „nolens volens” /chcąc nie chcąc / to im zawdzięczamy te piękne i bogate ziemie, których polskość, pominąwszy te legendarne, piastowskie początki, była dość wątpliwa, szczególnie tuż po wojnie, bo teraz, już po 60 latach mocno tu wrośliśmy.
Po nabożeństwie kościół i jego najbliższe okolice momentalnie opustoszały i znów byliśmy tylko my i nasze rowery. Zjeżdżamy w dół i zmieniamy szlak rowerowy na zielony, któru doprowadza nas do głównego celu naszej wyprawy, tzw. „Kolorowych Jeziorek” obok Wieściszowic. Same jeziorka są dobrze opisane przy pomocy dużych, czytelnych tablic.
Na parkingu sporo samochodów, co przy niedzieli jest normą. My swoje pojazdy ciągniemy ze sobą. Na miejscu jest oczywiście jakaś mała, skromna gastronomia, kilka koni dla turystów oraz zjazd na linie nad jeziorkiem. Odpoczywamy, pijemy piwko i jemy to co zabraliśmy z domów. Potem obchodzimy te kolorowe zbiorniki wodne, dobrze, że wziąłem aparat bo jest co fotografować. Największe z nich purpurowe, chociaż dla mnie kolor tego jeziorka jest bardziej czerwono-brunatny, a zawdzięcza go związkom żelaza, tutaj kopano piryt i zostało wyrobisko, napłynęła woda i stąd ten kolor.
Trochę wyżej położone, 635 m. n.p.m i mniejsze jest błękitne jeziorko, ale bardziej adekwatna nazwa by była szmaragdowe. To zasługa obecnych tu związków miedzi pozostałych po wyrobisku dawnej kopalni „Nowe Szczęście”.
Ostatni „zielony stawek” to tylko tablica informacyjna i bezwodna dziura w ziemi.
Opuszczamy jeziorka i w dalszym ciągu, szlakiem zielonym, jedziemy a właściwie prowadzimy rowery. Trasa jest dość trudna i pod górę, a ta góra to najwyższy szczyt wschodniej części Rudaw Janowickich – Wielka Kopa o wysokości 871 m. Na płaskim wierzchołku skały i fundament po dawnej, niemieckiej wieży widokowej.
Trochę odpoczynku i podziwiania panoramy przy słonecznej pogodzie, a potem już w dół, bardzo ekstremalnym szlakiem zielonym do Rędzin, po drodze oczywiście nie spotykamy innych rowerzystów, gdyż to szlak dla pieszych. Od Rędzin znów pod górę i znów prowadząc rowery, ale już znacznie łagodniej. Po prawej stronie mamy piękne zbocze idealnie nadające się na narty zjazdowe. Docieramy do Czarnowa i tam korzystając już z asfaltówki jedziemy obok kopalni dolomitu, dość mocno pedałując bo znów wzniesienie i już mamy schronisko „Czartak”. Brak bufetu uniemożliwia nam uzupełnienia płynów więc wysuszamy nasze ostatnie zapasy, robimy sobie wspólne zdjęcie i dalej w drogę już oznakowanymi trasami rowerowymi.
Ta część naszej wyprawy przebiega bezproblemowo, jedzie się dobrze i w miarę szybko, a po drodze już widać więcej rowerzystów.W okolicach Kowar obserwujemy skutki zeszłorocznego orkanu „Kirył” w postaci mnóstwa powalonych drzew iglastych, sporo drzew już sprzątnięto i pocięto na bale. W Bukowcu zauważamy przy drodze krzyż pokutny, który na wszelki wypadek uwieczniam fotografią, bo może się przyda do Marka galerii, chyba że on już go ma w swoich zbiorach. Sam Bukowiec to bardzo ładnie położona miejscowość z pięknymi krajobrazami. W Łomnicy rozstajemy się, ja jadę w kierunku Sudeckiej i potem na Głowackiego, a Czesław na Zabobrze. W domu jestem ostatecznie o 18.30 , trochę zmęczony, ale szczęśliwy jak zawsze gdy udaje mi się zrealizować jakiś cel.