wtorek, 14 października 2008

Rocznica

To był wtedy piękny październik. Bardzo ciepły jak na tę porę roku. Mała kościelna kaplica, a wokół wielu życzliwych nam ludzi i sympatyczny młody ksiądz.
Dwa lata temu nie wydarzyło się to co najważniejsze bo to już było wcześniej, ale otrzymało odpowiednią oprawę liturgiczną.
Tego dnia bohaterkami były dwie najważniejsze dla mnie kobiety - maleńka, kilkumiesięczna Olga i jej mama - piękna, inteligentna i najważniejsze, moja Iwona.
Dziękuję Ci Kochanie za te dwa lata i jednocześnie przepraszam za te zawinione przeze mnie momenty, które Cię zasmuciły.
Mojej Kochanej Iwonce, którą bardzo kocham i podziwiam.

Maciejówka, 14.10.2008 r.

niedziela, 1 czerwca 2008

Kłodzko 2008

Wyprawa rowerowa - Boguszów Gorce – Kłodzko – Trutnov - Jelenia Góra
ok. 241 km
31.05 – 01.06


Dzień I 31.05.2008 / sobota / ok. 124 km.

Jelenia Góra/Maciejówka/ - Wojanów - /pociąg/ - Boguszów Gorce - Wałbrzych – Unisław Śląski – Mieroszów – Golińsk – Mezimesti /Czechy/ - Broumov – Otovice – Tłumaczów/Polska/ - Ścinawka Średnia – Ścinawka Dolna – Gorzuchów – Kłodzko – Stary Wielisaw – Szczytna – Duszniki Zdrój – Lewin Kłodzki – Kudowa Zdrój – Nachod /Czechy/

Wyjeżdżam około 5.35 zostawiając trzy panie / Iwonkę, Olę i babcię Lucynę / w głębokim śnie, na dworzu jeszcze dość chłodno, ale zapowiadany jest 30-to stopniowy upał.

Po około 12 minutach bardzo szybkiej jazdy jestem już na stacji kolejowej w Wojanowie, gdzie oprócz dyżurnego ruchu i jego kolegi nie ma nikogo. O 6.00 ten „najszybszy” na Dolnym Ślasku pociąg przyjeżdża do Wojanowa wioząc nielicznych pasażerów, a wśród nich mojego towarzysza podróży, Czesława. Będąc sami w wagonie możemy bez skrępowania przebrać się w lżejsze wdzianka bo już jest ciepło.

Po godzinnej jeździe wysiadamy w Boguszowie Wschodnim, wkładamy kaski, tu warto zaznaczyć, że jest to nasza pierwsza wyprawa w tych nakryciach głowy i zaczynamy pedałować. Kierujemy się na Mieroszów ale na wskutek fatalnego oznakowania a właściwie jego braku oraz wskazówek „tubylców” okazało się, że jesteśmy w Wałbrzychu i do granicy w Golińsku docieramy okrężną drogą. Po drodze widzimy oznakowania szlaków turystycznych, prowadzących do ciekawszych miejsc w Górach Kamiennych. Granicę przejeżdżamy trochę dziwnie bo nie zsiadając z rowerów bo przecież już jesteśmy w strefie Schengen i na przejściach nie ma kontrolerów. W pierwszym czeskim miasteczku – Mezimesti zatrzymujemy się na moście z kamiennymi figurami i robimy sobie nawzajem zdjęcia. Za Broumowem w Otowicach robimy sobie drugie śniadanko albo lunch jak kto woli. Siedzimy w wysokiej trawie nad rzeką Stenavą i spożywamy wleński boczek, zabobrzański chlebek i popijamy to piwkiem z miejscowego browaru w Broumowie. Upał już daje się we znaki ale na szczęście jest trochę wietrznie i blisko rzeki. Pokrzepieni jedziemy szybko i znów mamy granicę czesko-polską, gdzie czeska rzeka Stenava staje się polską Ścinawką, wpadającą do Nysy Kłodzkiej. Około 13- tej osiągnęliśmy główny cel naszej eskapady – Kłodzko. Byłem już raz w tym mieście samochodem, wraz z Helenką w 1998 roku, ale Czesław jest tu pierwszy raz.

Bardzo gorąco, mimo to w centrum spaceruje wielu turystów. Pierwsze kroki kierujemy na pochodzący z końca XV wieku kamienny most gotycki, przypominający sławny most Karola w Pradze. Obok Kościół Franciszkański, który w tragicznym dla Kłodzka lipcu 1997 roku był zalany wodą aż do wysokości 4 metrów. Następnie mozolnie wspinamy się na dominującą nad miastem Twierdzę skąd oczywiście piękna panorama całej starówki i jej okolic. Około 15 w jednej z tutejszych restauracji spożywamy, nawet smaczny, placek po węgiersku. W międzyczasie mój kolega robi zakupy pieczywa na kolację i małą 0,2 l buteleczkę Smirnoffa.


Trochę grzmiało ale na szczęście burza przeszła bokiem i możemy spokojnie kontynuować nasze pedałowanie. W Starym Wielisławiu zatrzymujemy się przy Kaplicy będącej jednocześnie Mauzoleum upamiętniającym miejsce w którym w 1428 roku poległ w walce z Husytami jeden z ostatnich z rodu Piastów – książe Jan z Ziębic.



W Dusznikach Śląskich podziwiamy, ciekawy architektonicznie, budynek Muzeum Papiernictwa i zaczynamy długi około 5-cio kilometrowy podjazd w kierunku na Lewin Kłodzki, który omijamy obwodnicą i wreszcie koniec tego podjazdu. Następuje długi szybki zjazd aż do samej Kudowy. Potem granica i znów Czechy, a konkretnie duże powiatowe miasto Nachod, gdzie zaledwie przed tygodniem byli i nocowali nasi młodzi małżonkowie, Magda i Marek wraz z przyjaciółmi. Nie możemy niestety znaleźć pensjonatu, w którym spali a jest już późno około 21.00 i ostatecznie znajdujemy nocleg w Motoreście/600 koron za pokój dwułóżkowy/. Jeszcze tylko po szklance doskonałego czeskiego piwa i idziemy do swojego pokoju biorąc po drodze z bufetu dwa kieliszki, wiadomo w jakim celu. Robimy kolację jeszcze z naszych zapasów i nadchodzi moment uczczenia tego dnia. Otwieram butelkę, trochę dziwną bo z kapslem, rozlewam i tu spotyka nas niespodzianka bo zamiast solidnego 40-to procentowego Smirnoffa Czesiu pomyłkowo kupił Smirnoffa, ale w postaci niskoprocentowego drinka /5%/, w dodatku lekko gazowanego. Jednak mimo braku odpowiednich mocy w tym napitku i tak w doskonałych humorach kończyliśmy ten długi i bogaty w wydarzenia dzień.


Dzień II 01.06.2008 / niedziela / ok. 117 km.


Nachod - Dol. Radechova – Cerveny Kostelec – Rtyne – Upice – Havlovice – Studenec – Trutnov – Mlade Buky – Svoboda N. Upov – Hor. Marsov – Temny Dul – Dolni M. Upa – Przełęcz Okraj /Polska/ - Kowary – Mysłakowice – Łomnica – Wojanów – Jelenia Góra /Maciejówka/


Po dobrze przespanej nocy, chociaż była burza i gdzieś tam grzmiało, około 7 - mej już jesteśmy na swoich stalowych rumakach i jedziemy przez prawie pusty Nachod. Po drodze na stacji benzynowej dobra kawa i uzupełnienie napojów. W miejscowości Rtyne v Podkrkonosi ładny, świeżo odnowiony Kościół św. Jana Chrzciciela i oryginalna drewniana dzwonnica z XVI wieku z trzema dzwonami, z których najstarszy pochodzi z 1471 roku. Początki samego kościoła to XIV wiek, jednak potem zniszczony przez wojny husyckie tak więc obecny kształt tej świątyni pochodzi z 1768 roku. Akurat jest msza, korzystamy z okazji i po cichutku wchodzimy na balkon. Pomimo niedzieli i tylko jednej mszy dziennie, w nabożeństwie uczestniczy niewiele osób, ale sporo młodych z małymi dziećmi. Obrządek taki sam jak w naszych kościołach, oczywiście w języku czeskim. Przy modlitwie „Ojcze Nasz” mam okazję i satysfakcję powtarzać po czesku wraz z innymi jej słowa. Jedna z tutejszych pań filmowała niektóre fragmenty liturgii co i nas ośmieliło do kilku fotografii.



Posileni strawą duchową w doskonałych nastrojach jedziemy dalej na Upice, a w drodze towarzyszy nam dopływ Łaby - rzeka Upa, która ma swoje źródła w czeskich Karkonoszach, 2 km od Śnieżki na wysokości 1432 metry i ten sposób jest rzeką o najwyżej położonych żródłach w Czechach. Po drodze mijamy po lewej stronie swoisty pomnik przyrody ożywionej - „Pamatna Lipa” z 1525 roku / małe złośliwe pytanko do ewentualnego czytelnika – co takiego ważnego wydarzyło się wtedy w Polsce ? /. W Upicach sporo starych, drewnianych domów, wśród nich wyróżniają się dwa. Starszy z 1559 roku wykonany z nieociosanych bali, w którym jeszcze do 1990 roku mieściła się restauracja, natomiast drugi, nieznacznie młodszy, zbudowany w 1577 roku.


Z Upic do Trutnova nie chcemy jechać główną drogą i próbujemy znaleźć inną, przez Radec. Napotkana na rynku zmotoryzowana pani wskazała nam właściwą według niej drogę, która zamiast przez Radec poprowadziła nas okrężną trasą przez Havlovice i Studenec. W konsekwecji zamiast przejechać 12 km, przejechaliśmy około 20, ale nie żałowaliśmy bo droga była dobra, mały ruch i możliwość obserwacji mijanych wsi. W miejscowości Studenec i w samym Trutnovie wiele pomników i tablic upamiętniających wojnę prusko-austriacką z 1866 roku.

W samo południe wjeżdżamy na olbrzymi i pustawy rynek powiatowego miasta Trutnov, robimy kilka zdjęć, próbujemy wejść do kościoła tuż obok rynku, ale niestety zamknięty. Z uwagi na upał rezygnujemy z dalszego zwiedzania miasta i następną godzinę spędzamy w jednej z miejscowych knajpek, gdzie konsumujemy jakieś czeskie danie, popijając miejscowym, zimnym piwkiem. Pusto, oprócz nas jeden miejscowy obywatel, który raczył się tylko piwem, a wypił go przy nas ze trzy szklanice, a ile wypił przed naszym przyjściem i po nas, to tylko wie chyba on, a z pewnością kelnerka.


Od Trutnova nasza jazda to przejazd przez czeskie Karkonosze i popularne, turystyczne miejscowości. Czesi w ostatnich latach uczynili bardzo wiele dla rozwoju tej gałęzi gospodarki, doskonała infrastruktura, świetna komunikacja.Między innymi specjalne autobusy z przyczepami na rowery do wszystkich znanych miejsc. Jeździ także pociąg z Trutnova do Svobody n. Upov. W następnej miejscowości Hor. Marsov zatrzymujemy się na moment przy gotyckim Kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny z XIX wieku. W Temnym Dole wchodzimy do informacj turystycznej mieszczącej się w pensonacie „Vesely vylet”, gdzie jest także, potrzebny nam, kantor wymiany walut. Wychodząc zabieramy ze sobą różne, bezpłatne materiały promocyjne i co ciekawe – w języku polskim, co jeszcze kilka lat wcześniej było rzadkością, gdyż Czesi, mówiąc delikatnie, niezbyt zauważyli polskich turystów i ich potrzeby, a my odpłacaliśmy im podobnym działaniem.Na szczęście mamy już to za sobą. Przed nami jeszcze sporo jazdy, a właściwie górskiej wspinaczki i tak już będzie do samej przełęczy. Bardzo ciepło, dobrze, że obok płynie Upa, której strumyki przebijają się w niektórych miejscach w skale tuż przy drodze. Oczywiście korzystamy obficie z tych naturalnych, zimnych natrysków aby się odświeżyć. Około 18 jesteśmy już na granicy, a stamtąd szaleńcza jazda w dół aż do Mysłakowic. Około 19 dojeżdżamy do mostu w Wojanowie i tam rozstajemy się. Czesław jedzie na swoje Zabobrze, a ja do swojej „Maciejówki”, do moich kochanych dziewczyn.