środa, 23 lipca 1986

Polska Południowa 1986

18.07.1986 piątek

Wyjazd z domu o 10-tej przy pięknej pogodzie. Taka pogoda utrzymuje się cały dzień. Pierwszy postój w Mławie, gdzie chłopcy wdrapują się na działo, a my podziwiamy pomnik poświęcony obrońcom Mławy. Izba pamięci niezbyt zachęcająco zaprasza do wewnątrz nieprzyjaznym napisem „zły pies”.

W Budkowie pod Drobinem, czyli rodzinnej miejscowości mojego ojca krótka wizyta u ciotki Stanisławy /siostra taty/ i wuja Ludwika. Chłopcy odpoczywają i ożywiają się, jedzą marchewki i włażą na stóg siana. Wuj na drogę wyposaża nas w ogórki i cebulę.
Przez Płock przejeżdżamy bardzo powoli w oparach spalin i w długich korkach. Anię boli głowa, Marcin wymiotuje. Wszyscy mamy już dosyć Płocka. Zaraz po wyjeździe robimy sobie postój przy jeziorze „Górskim”. Bardzo przyjemna godzina na tym akwenie. Chłopaki szaleją w wodzie, a Marek bije rekordy swojej odwagi wchodząc do głębokiej wody.
Obiad na postoju w Zdworzu obok jeziora Zdworskiego. Dla chłopców nowa atrakcja, dość wysokie i strome wzniesienia, więc biegają do góry i na dół. Pierwsza zupa, pieczarkowa smakuje jak nigdy, szczególnie Marcinkowi, który zjadł jej dwie miseczki. Mareczek jak zwykle zadawala się chlebem z dżemem lub samą szynką, ale za to dużo pije. Po obiedzie Anię przestaje boleć głowa. Jeszcze między Sannikami a Łowiczem kupujemy chleb i napoje i lądujemy na nocleg w Nieborowie.
Camping dość przyjemny, nieźle zagospodarowany, położony na skraju lasu w sąsiedztwie parku pałacowego. Cena też przyjemna, 620 złotych. Za sąsiadów mamy między innymi trzy osoby z Czechosłowacji oraz kilkuosobową grupę głuchoniemej młodzieży. Trochę niesamowita jest ta cisza w ich obozowisku oraz to co najbardziej frapuje normalnych ludzi czyli rozmowa ich specyficznym językiem migowym, pełnym rozmaitych gestów. Ogólnie na campingu mało ludzi. Dla Marka największa atrakcja to obrotowy zraszacz wody, pod którego bez przerwy podbiegał i zraszał się wodą. Po kolacji wspólny spacer do parku pałacowego. Wejście oficjalne główną bramą, a potem przejście przez olbrzymi, ładnie i efektownie zagospodarowany, park do dziury w płocie, a stąd już bardzo blisko do naszego namiotu. Późnym wieczorem, około 21.30 film na powietrzu dla dzieci z kolonii na campingu. Chłopcy i dziewczyny oglądają „Winetou”, z tym ,że Markowi znudziło się to po połowie i poszedł na ognisko, które rozpalili głuchoniemi i tam spędził kilkadziesiąt minut. Film się skończył o 23.00 i po tej godzinie pierwszy dzień naszej wyprawy należy uważać za zakończony.

19.07.1987 sobota

Pogoda popsuła się, z rana było dość chłodno i pochmurnie, jednak w południe wyjrzało słońce i zrobiło się znacznie cieplej. Po drodze postój w Wolborzu pomiędzy Tomaszowem Mazowieckim a Piotrkowem Trybunalskim na małą kawę pod grzybkiem. Jedziemy cały czas trasą szybkiego ruchu E-16, droga bardzo wygodna, omijająca wszystkie miasta i wioski. Nawet nie zauważyliśmy jak minęliśmy Radomsko i znaleźliśmy się w Częstochowie. Pomiędzy Częstochową a Siewierzem Helence zrobiło sie słabo i zatrzymaliśmy się na krótki postój.
Obiad pomiędzy Siewierzem a Będzinem w Kamienicy Polskiej w zajeździe G.S. z dumną nazwą „Złota Sosna”. Jednak z uwagi na okolice tej knajpy jak i cały parking powinien bardziej sugerować nazwę „ obesrana sosna” . Podobne niekorzystne wrażenie wywarł obiad w postaci gulaszu z podrobów /900 zł/.
Wjeżdżamy na Górny Śląsk od północy przez Czeladź, Siemianowice do Chorzowa. Próbując znaleźć camping przy ulicy Dzierżyńskiego 10 jeździmy bezskutecznie przez dłuższy czas po całej aglomeracji. Okazało się bowiem, że ten bardzo korzystnie położony camping już nie istnieje, zlikwidowany przez Sanepid. Poszukiwania innego campingu trwają nadal. Helenka jest już tak zdenerwowana, że pragnie wracać do domu. Jednak wszystko dobre co się dobrze kończy, gdyż po przejechaniu około 60 kilometrów i blisko 2 godzin znajdujemy wreszcie camping „Dolina Trzech Stawów”, położony w parku leśnym w Katowicach przy ulicy Murckowej. Najlepiej przeżył poszukiwania Mareczek, gdyż spokojnie przespał ten okres. Na miejscu okazało się, że w dniu jutrzejszym ma tu być impreza rekreacyjno-sportowa z okazji 40-lecia lokalnego dziennika - „Wieczoru” i będzie w związku z tym dużo atrakcji.
Po wstępnym zagospodarowaniu się i kolacji wyruszamy już tradycyjnie na obchód przyległych terenów. Trafiamy na plac zabaw, gdzie jest mnóstwo urządzeń do zabawy, z których oczywiście nasze dzieci tak korzystają, że nie można ich od nich oderwać. Dalsze zwiedzanie to okoliczne stawy z amfiteatrem i parkiem. Po powrocie gra w makao i spanie. Ciekawostką warto podkreślenia jest to, że w tym campingu I kategorii zapłaciliśmy za dwie doby tyle samo ile za jedną w Nieborowie /kat.II/. Wieczorem zrobiło się znacznie chłodniej, tak więc przydała się wszystka ciepła odzież.

20.07.1986 niedziela

Nadszedł wreszcie ten upragniony przez dzieci dzień, zwiedzanie Wojewódzkiego Parku Kultury w Chorzowie, a w tym najważniejszego dla nich „Wesołego Miasteczka”. Dzień pełen najrozmaitszych emocji, szkoda tylko, że pogoda nie dopisała i trochę popadało. Chłopcy rozpoczęli od samochodzików, następnie poprzez małą karuzelę do następnych samochodzików, tym razem sterowanych dolną liną. Potem wspólne emocje na wznoszącej się łódce, gdzie niektórym, a szczególnie dziewczętom i Helence zamarły serca i następnie, przyjęty z głęboką ulgą, ześlizg do wody. Pałace strachu to już domena Marcinka, który musiał czterokrotnie je odwiedzić. Ściana śmierci czyli popisy motocyklistów w gigantycznej beczce oglądaliśmy już wspólnie z dziećmi, a w tym czasie Ania z Agnieszką bawiły się w pilotów na olbrzymiej samolotowej karuzeli i trochę przy tym zmarzły. I znów inne samochody, tym razem zasilane prądem z sufitu, ale Marek woli bardziej jazdę samochodzikiem z dolną liną. Zaczął padać deszcz więc chłopcy z dziewczynami poszli oglądać bajki video na pływającym statku, a my w tym czasie wypiliśmy kawę.

Po tym były jeszcze różne zabawy, między innymi jazda na wznoszącym się samolocie i bujanym koniku. Dużo śmiechu wywołał nasz wspólny pobyt w gabinecie luster. Natomiast melexy to druga ulubiona zabawa Marcina, który jeździł ze mną, a Marek z Anią. Pomimo niesprzyjającej pogody postanowiliśmy skorzystać z kolejki linowej do Planetarium. Dziewczęta jechały razem, Marek z mamą, a Marcin ze mną. Była to niesamowita, napowietrzna podróż, gdyż były też duże emocje związane z krótkotrwałym zatrzymaniem kolejki. Z Planetarium idąc do ZOO Marek musiał jeszcze koniecznie zjeść lody, a my rozgrzewaliśmy się gorącą herbatą. Dość szybkie przejście przez ZOO, szczególnie dla Marka bardzo interesująco ponieważ był pierwszy raz w takim miejscu. Najbardziej spodobały mu się małe małpki. Kolejne miejsce, Dolina Dinozaurów, zafascynowało chłopaków, którzy próbowali się wdrapać prawie na każdego kamiennego stwora, a ja zrobiłem tam mnóstwo zdjęć. Ostatnim akordem zwiedzania Parku Kultury była podróż kolejką szynową do stacji Stadion i z powrotem.

Wieczorem już na campingu, po kolacji jak zwykle gra w makao. W nocy dość chłodno, szczególnie Helence, która już by chciała wracać do domu i martwi się o dzieci. Ja śpię w samochodzie, a pozostała czwórka w namiocie.

21.07.1986 poniedziałek

Po dość chłodnej nocy bardzo późne śniadanie i około 12-tej wyjeżdżamy z zadymionego Śląska. Jedziemy trasą E-22a, czyli autostradą. Po drodze podziwiamy piękny krajobraz, szczególnie wtedy gdy droga przechodzi głębokim, wapiennym wąwozem. W Krakowie bez problemu znajdujemy camping „Kruk” kat I. Najdroższa opłata za pobyt, jedna doba – 780 złotych. Jest to największy z tych trzech campingów w których byliśmy.
Przeważająca część gości campingowych to międzynarodowa społeczność / NRD, Szwecja, Węgry i RFN/. Duża grupa młodych ludzi ze Szwecji i Finlandii przyjechała na wspaniałych japońskich motocyklach marki „Honda” i „Suzuki”. Tuż obok campingu znajduje się motel o tej samej nazwie, z restauracją i „Disco”.
Po rozlokowaniu się wyjeżdżamy do centrum Krakowa. Udaje się nam dotrzeć poprzez ulicę Długą do ulicy Sławkowskiej, gdzie parkujemy. Helenka, Ania i Agnieszka są pierwszy raz w Krakowie i są nim oczarowane. Ja odnawiam swoje stare wspomnienia z studenckiego pobytu w latach 1968-1969. Przechodzimy przez Rynek, następnie ulicą Grodzką do restauracji „Grodzka”, gdzie jemy dobry i stosunkowo tani obiad. Jak zwykle apetyt na zupę ma Marcin, a Marek bierze z niego przykład. Docieramy do Wawelu i tam zwiedzamy katedrę, kaplicę Zygmuntowską z dzwonem Zygmunta oraz królewskie groby. Moją żonę najbardziej fascynuje obfitość różnego rodzaju bluszczy obrastających mury wawelskie, tworzących w ten sposób zieloną elewację. Ukradkiem podszczypuje trochę odnóżek aby przenieść na nasz balkon.

Droga powrotna prowadzi obok Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wszyscy jesteśmy już solidnie zmęczeni. Regenerujemy nasze siły w kawiarni „Al Hambra” na Rynku Głównym przy lodach i kawie. Ostatni etap zwiedzania Krakowa to Kościół Mariacki, następnie brama Floriańska i Barbakan, a stamtąd plantami do samochodu.
Po powrocie na camping Marcin pomimo zmęczenia wspinał się jeszcze na linie, doznając przy tym małej kontuzji palca, co nie przeszkodziło mu jeszcze grać z bratem w piłkę. W samochodzie do spania przybył jeszcze jeden ochotnik, mianowicie starszy z dwóch moich synów.

22.07.1987 wtorek

Noc minęła spokojnie. Tym razem pierwsza obudziła się zmarznięta Helenka, która
nas obudziła. Marcinowi śniły się olbrzymie węże i jaszczurki, prawdopodobnie reminiscencje po Chorzowie. Była to nasza „zielona” noc, więc zgodnie z tradycją malowanie pastą do zębów. Tej wątpliwej przyjemności zaznała tylko Ania, która spała najdłużej.
Wyjeżdżamy o godzinie 10.00 jak na złość przy ładnej, słonecznej pogodzie.
Jedziemy cały czas trasą E-7. W Chęcinach robimy postój na zwiedzanie miejscowych, zamkowych ruin. Chłopcy jak zwykle gdy zobaczą jakieś wzniesienia biegną pod górę aż trudno ich zatrzymać. Marek nie ustępuje na krok Marcinowi starając mu się dorównać co nie zawsze jest bezpieczne. Oglądamy ruiny, robię kilka zdjęć i wracamy.
Obiad na trasie, za Skarżyskiem Kamiennym, w towarzystwie turystów bułgarskich. Jeszcze tylko przejazd przez Warszawę i wyjazd na trasę E-81. Na drodze olbrzymi ruch, szczególnie dużo pojazdów jedzie do Warszawy. Trzeba bardzo uważać, gdyż ta droga nie jest zbyt szeroka i co raz wydarza się niebezpieczna sytuacja, szczególnie przy wyprzedzaniu. W Nidzicy jesteśmy równo o 20-tej. Ogółem w czasie tej wyprawy przejechaliśmy 900 km.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz