15.07.1987 środa
Dziewiąta rocznica naszego ślubu. Z tej okazji zerwałem się z łóżka dość wcześnie chociaż to pierwszy dzień urlopu i przy pomocy pana P. i jego działki zbudziłem Helenkę i dzieci bukietem świeżych, ogrodowych kwiatów.
Wyjazd nastąpił planowo, tuż po 11-tej. Od rana ładna pogoda, prawie bezchmurna, temperatura około 25 stopni, bezwietrznie. Przejeżdżamy przez Mławę. W Płońsku skręcamy w kierunku Wyszogrodu, gdzie jakby dla nas specjalnie przywrócono do użytku drewniany most, który znacznie skraca drogę do celu naszej podróży. Pomiędzy Płońskiem a Wyszogrodem krótki postój w Kobylnikach przy miejscowym sklepie z artykułami spożywczo-przemysłowymi celem uzupełnienia zapasów. Helenka stwierdza, że zaopatrzenie w niektóre artykuły /kakao, pasta pomidorowa/ jest lepsze niż w Nidzicy
Marek pokasłuje co nas wszystkich martwi, tym bardziej, że poprzedniego dnia pozwolili sobie z Marcinkiem wrócić do domu późno i w dodatku z przemoczonymi nogami.
Przejeżdżamy przez ten sławny most w Wyszogrodzie, bardzo długi, drewniany, jeszcze w trakcie remontu, dlatego dostępny tylko dla samochodów osobowych i małych dostawczych. Jadąc dalej omijamy Sochaczew i jedziemy w kierunku Nieborowa chcąc zobaczyć Arkadię i tam trochę zjeść i odpocząć. Niestety, podobnie jak w ubiegłym roku, wspaniały zespół ogrodowy jest zamknięty z powodu remontu.
Postój w Łowiczu po małych perypetiach związanych z przejazdem kolejowym oraz przy pomocy bardzo uczynnego tubylca - starszego pana, który usilnie starał się nam pomóc w dojechaniu do rynku. Tam jemy obiad w barze, a potem rekonesans po miejscowych sklepach. Marcinek jak zwykle zaczyna marudzić, jednak później zaczyna mu to mijać, tym bardziej, że naciągnął ojca na helikopter wyrzucany w górę za pomocą sznurka. Musiałem oczywiście to zademonstrować na rynku przy olbrzymich, łowickich babach. Tam też pamiątkowe zdjęcia.
Około godz. 17 docieramy do Cesarki. Pierwsze wrażenie jest niezbyt miłe, szczególnie gdy to się połączy z obrzydliwym fetorem od śmietnika usytuowanego w okolicach parkingu i kuchni. Dostajemy domek nr 5 o nazwie "Miś", którego podobizna, wykonana z kolorowych szkiełek, zdobi jedną ze ścian naszego domku. Znajdują się tam dwa pomieszczenia sypialne i mały kącik sanitarny z umywalką. My z Helenką śpimy na tapczanikach w pierwszym pomieszczeniu, natomiast Agnieszka z chłopcami w drugim. Poza tym jest radio i trochę innych wakacyjnych drobiazgów. Przydaje nam się nasz mały telewizorek, gdzie możemy oglądać dwa programy. Podstawowy mankament to brak WC w domku i za swoją potrzebą trzeba ganiać do pawilonu.
Po rozpakowaniu rzeczy, ponaglani przez Marcinka, który tak się spieszył do obejrzenia basenu, że nawet pomagał nosić bagaże.
Rozpoczęliśmy od przystani kajakowej, która znajduje się nad niedużym jak nasze mazurskie warunki stawem, dalej mijamy uroczą wysepkę z królikami i dalej przez mostek, których jest na całym ośrodku bardzo dużo. Dochodzimy do basenu, który robi na nas dobre wrażenie. Obok basenu kawiarnia. Za nią mały brodzik dla dzieci oraz stojąca karuzela, z której chłopcy są bardzo zadowoleni i od razu ją wypróbowują. Cały ośrodek jest położony na obszarze około 22 ha/jeden z większych w kraju/. Większość tego obszaru stanowią lasy, poza tym stawy i groble. Po spacerze kolacja z własnych zapasów i pierwszy nocleg. Chłopcy jak zwykle rozrabiają nie chcąc zasnąć i męcząc mamę prośbami o jeszcze jeden posiłek. Wreszcie zasypiają.
W trakcie naszego przyjazdu, na terenie ośrodka, stały "Robury" z łódzkiej TV, która miała nagrywać jakiś program, ale prawdopodobnie nic z tego nie wyszło.
16.07.1987 czwartek
Stałem najwcześniej po dość spokojnej i ciepłej nocy i rozpocząłem dzień od biegu w południową stronę ośrodka, powrót lasem. Helenka i dzieci jeszcze spały. Na śniadanie poszliśmy z Helenką, a dzieci pozostały jeszcze w łóżkach. Na śniadanie, które jedliśmy przy stoliku nr 4, była kiełbasa szynkowa,pasztet i dżem. Po śniadaniu oglądanie filmu w TV i wyjście nad brodzik, gdzie dzieci używały do woli. Helena z Agnieszką się opalały, ja piłem piwo, robiłem zdjęcia i czytałem "Detektywa". Obok brodzika płynie rzeczka Moszczenica z piaszczystym dnem, w której też chłopcy się kąpali.
Na obiad był eskalop i zupa ryżowa, która bardzo chłopcom smakowała, szczególnie Markowi. Przy naszym stoliku siedzi starsza pani ze swoim wnukiem , który sądząc po sposobie jedzenia jest także niejadkiem jak chłopcy. Po obiedzie znów nad wodę i na spacer w lesie. Potem "wakacje" w TV i kolacja, gdzie był zraz z kluskami i miniaturowy serniczek. Po kolacji byliśmy z małżonką na zebraniu wczasowiczów, gdzie poinformowano nas o różnych imprezach k.o. Potem spacer po ośrodku, trochę piłki nożnej z synami i około 22.00 chłopcy po swoim tradycyjnym, nocnym posiłku zapadli w głęboki sen.
17.07.1987 piątek
Dzień rozpocząłem trochę później, około 8.00, ale też porannym biegiem. Po śniadaniu szybko w kolejkę do wypożyczalni rowerów, ale szybko rowery się skończyły i został tylko jeden uszkodzony, który wspólnie z ratownikiem naprawiliśmy i w ten sposób Marcinek miał swojego metalowego rumaka. Helenka stanęła w drugiej kolejce, do biblioteki, gdzie wypożyczyła sprzęt do gry w kometkę, trzy książki tj.: "Urocze wakacje"/dla Agnieszki/, "Perypetie z Temidą" i "Bez paszportu i dewiz". Marcin zadowolony z rowerka, jeździ po całym ośrodku. Dzisiaj na dworze ciepło, ale nie ma słońca, czego żałuje Helenka i Agnieszka, gdyż nie mogą skończyć opalania. My z Marcinkiem wzięliśmy kajak i pływaliśmy po stawie. Marcin po raz pierwszy samodzielnie wiosłował i nawet mu to dobrze szło. Marek się wahał, ale w końcu skorzystał z mojej oferty i też przepłynął kajakiem na drugi brzeg stawu.
Na kawę poszliśmy z Helenką do kawiarni przy basenie. Tam jako jeden z nielicznych skorzystałem z kąpieli w basenie. Woda dość zimna, około 17,5 st.C, ale się dobrze pływało. Wychodząc z basenu woda z prysznica wydawała się ciepła. Dzieci zachęcone konkursem na najładniejszą mozaikę przed domkiem rozpoczęły od rana układanie zamku angażując do tego Agnieszkę. Na boisku do siatkówki graliśmy ze starszym synem w kometkę. Po obiedzie spacer całą rodziną do Strykowa, oddalonego od ośrodka około 2,5 km. Jest to małe miasteczko, około 8 tys. mieszkańców, gdzie zachowała się jeszcze dużo pożydowskich, drewnianych domów. Oceniając miejscowe zaopatrzenie, należy stwierdzić, że artykuły przemysłowe są bardziej dostępne niż u nas, w olsztyńskim, szczególnie zamrażarki i pralki automatyczne. Natomiast gorzej jest z wędlinami i alkoholem. W miasteczku jest tylko jeden sklep monopolowy, gdzie stoją trzy gatunki wódki i to samej kolorowej. W czasie powrotnej drogi Mareczek trochę udawał, że go bolą nóżki i musiałem go tak jak w tamtą stronę nieść na „barana”. Marcinek oczywiście na rowerze. Po powrocie rozpacz Marcina, gdyż w czasie naszej nieobecności ktoś uszkodził mozaikę. Angażując do tego jeszcze mamę chłopcy z Agnieszką zrekonstruowali cały zamek robiąc go jeszcze ładniejszym. Marcin samodzielnie wykonał wiatrak i słoneczko. Celem ochronienia się w przyszłości od podobnych incydentów ogrodziliśmy mozaikę sznurkiem. Po kolacji poszedłem pograć w siatkówkę, ale za dużo nie pograłem, gdyż poziom grających był niski, a jeszcze dodatkowo obniżony spożytym wcześniej alkoholem.
O godz. 21.00 Agnieszka wyruszyła na podchody organizowane dla dzieci powyżej 10 lat. Około
23.00 zaczęliśmy się wszyscy obawiać czy nie zabłądziła, na szczęście obawy nasze okazały się płonne i Agnieszka wróciła z wrażeniami. Wtedy i chłopcy uspokojeni mogli się wreszcie położyć i usnąć.
18.07.1987 sobota
Na porannej przebieżce spotkałem pana w okularach około 45 lat, który towarzyszył mi w bieganiu i spacerze, ale dość szybko się zmęczył i zrezygnował z mojego towarzystwa. Po śniadaniu znów kajaki, tym razem pływał cały czas z nami Marek, później Agnieszka, a następnie na specjalne życzenie Marcina wzięliśmy rower wodny i całą czwórką, bez mamy popływaliśmy, a Marcinek sterował. Niestety, na obiedzie stwierdziliśmy, że nie czuje się on najlepiej. Gdy po powrocie do domku zmierzył temperaturę okazało się, że ma 38,9 st.C. Wszyscy się zmartwiliśmy, a Helenka z miejsca zaaplikowała mu lekarstwa i Marcin już cały dzień był w domku. Jeszcze przed obiadem wybraliśmy się z moją żoną na mały spacer w pobliże ośrodka i tam oglądaliśmy działki rekreacyjne. Podobała nam się szczególnie jedna działka, a właściwie domek z bardzo spadzistym dachem w formie trójkąta. Towarzyszył nam Marek, którego wiozłem na bagażniku pożyczonego roweru marki „Ukraina”.
Po południu pływałem w basenie, gdzie przepłynąłem 500 m i wykonałem kilka skoków do wody. Woda odrobinę cieplejsza jak wczoraj. Dzisiejsza pogoda też nie była pogodą do opalania. Było ciepło, prawie parno jednak z dużym zachmurzeniem. Następnie siatkówka na znacznie wyższym poziomie niż wczorajsza. Po kolacji Marek z Agnieszką poszli na spacer do koleżanek Agnieszki, które zapoznała wczoraj. Myśmy zostali z Marcinem w domku, oglądając TV i czytając książki.
19.07.1987 niedziela
Niedziela, a przynajmniej jej początek był normalnym dniem, rozpoczętym jak zwykle przeze mnie biegiem, jednak najwcześniej obudził się Marcin, który martwi się czy wyzdrowieje do wtorku aby jechać do ZOO i lunaparku. Po obiedzie dzieci i Agnieszka obejrzeli film na video, w świetlicy, film bardzo się chłopcom spodobał, a Marcinek musiał go opowiedzieć mamie. Po kolacji wybraliśmy się z Helenką na wieczorek zapoznawczy, za który zapłaciliśmy po 250 zł od osoby.
Do tańca przygrywał zespół ze Strykowa. Była duża ilość personelu ośrodka także wydawało się czasami, że jest ich więcej niż wczasowiczów. Dobry interes robiła bufetowa, która za każde szklane naczynie brała zastaw i była później zaskoczona jak ktoś chciał go później odebrać. Serwowana kawa też nie była wysokiej jakości. Przypadek zetknął nas przy jednym stoliku z małżeństwem z Poznania/Wiesław i Małgorzata/ oraz drugim z Radomia. Pod koniec balu zaczęła się burza, a błyskawice były niezamierzoną iluminacją. Około 23.00 powróciliśmy do domku.
20.07.1987 poniedziałek
Było bardzo ciężko dzisiaj wstać, ale się przemogłem i chociaż trochę pobiegałem. Wypożyczyłem duży rower z myślą o jeździe do Strykowa po gazety i wrzucić widokówki na pocztę. Jednak nic z tego nie wyszło, gdyż zaszedłem do domku nr 8, a tam wspólnie z Wieśkiem i jego żoną wypiliśmy po kieliszku wódki i piwo. Po obiedzie poszliśmy do nich już razem z Helenką na kawę i tam skończyliśmy nasze alkoholowe zapasy.
Marcin czuje się już dobrze, ma jeszcze trochę gorączki, ale widać po nim, że wraca do zdrowia. Jeździli z Agnieszką na rowerze na truskawki poza ośrodek. Jeszcze przed kolacją zdążyłem zapisać całą naszą piątkę na wycieczkę autokarem do ZOO i lunaparku. Dużo osób, a wśród nich nasi znajomi, nie zmieścili się już na liście uczestników.
Po kolacji mecz w siatkówkę pomiędzy Pawilonem i Domkami. Nas wspomagał ratownik. Walka była wyrównana, w setach było 2:2, piąty nie został skończony z powodu mokrej trawy. Wieczorem musiałem jeszcze zagrać z chłopcami w Chińczyka.
21.07.1987 wtorek
Wstałem około 6.30, bieg, poranna toaleta i pisanie pamiętnika. Zapowiada się ładny, słoneczny dzień. O 9.00 długo oczekiwana przez dzieci impreza. Wyjazd do ZOO i lunaparku w Łodzi. Po drodze oglądamy pomnik w kształcie pękniętego serca, wykonanego dla uczczenia pamięci pomordowanych przez hitlerowców dzieci oraz pałac łódzkiego fabrykanta – Poznańskiego. Jeszcze dalej wspaniały obiekt, wybudowana w latach sześćdziesiątych przepiękna willa w błękitnym kolorze, a przy niej ogród z fantastycznymi figurami. Należy tutaj podkreślić dobrą wolę kierowcy naszego autokaru, który wobec biernej obojętności naszej opiekunki sam starał się wynajdywać co ciekawsze obiekty i chociaż parę słów o nich opowiedzieć. W ZOO jak zwykle najwięcej zaciekawienie dzieci budzą małpy oraz duże zwierzęta i drapieżniki jak słonie, hipopotamy, niedźwiedzie, tygrysy i lwy. Poza tym w ZOO nic szczególnego, widać, że jest dopiero rozbudowywane.
Natomiast wszędzie dominował nieprzyjemny odór. Od ZOO do lunaparku to zaledwie kawałek drogi, którą przebyliśmy na piechotę. Rozpoczęliśmy od pałacu strachu, który okazał się nie taki straszny. Potem dzieci ślizgały się na zjeżdżalni. Podobało im się tak bardzo, że musieli to kilka razy powtórzyć. Podobnie było na spiralnej zjeżdżalni. Następnie jazda samochodzikami, zasilanymi z dachu za pomocą specjalnych wysięgników.
No i wreszcie zachciało nam się z Agnieszką skorzystać z największej atrakcji tegoż miejsca to jest jazdy wagonikiem po specjalnym torze. Siedzieliśmy na samym początku. Sam zjazd to niesamowite wrażenie, zapierające dech w piersiach i podnoszące żołądek pod szyję, jednocześnie zmuszający do kurczowego zaciskania rąk na uchwycie siedzenia. Musieliśmy wyglądać nieszczególnie po tej podróży, ja byłem blado-zielony i trzęsły mi się nogi, a Agnieszka czerwona, co jej się rzadko zdarza. Z jednego byłem tylko zadowolony, że nie zabrałem ze sobą chłopców, co mi wcześniej odradzała Helenka jak zwykle mając przy tym rację. Podziwiałem niefrasobliwość, a może i głupotę niektórych rodziców, którzy brali ze sobą po 3 dzieci do wagonika, a w czasie jazdy było słychać tylko pisk i płacz.
Po powrocie do ośrodka i obiedzie ocena mozaik. Pierwsze miejsce zajął szczeciński „Gryf”, a drugie nasz nidzicki zamek. Mama i chłopcy byli trochę rozczarowani, gdyż uważali, że ich dzieło jest ładniejsze. Jednak szczecinianie mieli dużo zwolenników w komisji konkursowej i dlatego musieli wygrać. Po kolacji film video dla dzieci, który oglądali chłopcy i Agnieszka. Następnie ja obejrzałem film „Wyzwanie”, taki japońsko-amerykański gniot, w którym pokazano dość mierną fabułę z dużą ilością walk w różnych wschodnich stylach oraz trochę krwi, ucinanych głów i straszliwych ciosów mieczem
22.07.1987 środa
Dzisiaj rano postanowiłem po śniadaniu wybrać się rowerem po okolicy. Najpierw wyjechałem ze Strykowa drogą na Ozorków, po drodze mijałem udekorowane flagami domy z okazji lipcowego święta oraz dużo pracujących na swoich działkach rekreacyjnych i przy budowie nowych domów.
Przejechałem przez wieś Biała gm. Zgierz, gdzie obejrzałem ładny, drewniany kościółek z XVIII wieku. Wnętrze też ładnie ozdobione. Przed wejściem do świątyni dwie tablice, jena poświęcona pamięci pomordowanych mieszkańców tejże parafii przez hitlerowców, druga poświęcona ks. Popiełuszce. Z tyłu tablica z okazji 50 rocznicy niepodległości i upamiętniająca powstanie styczniowe. Przejeżdżając przez Białą widziałem dużo ludzi zgromadzonych obok baru „Rogatek” oraz strażaków w odświętnych mundurach. Z Białej dojechałem do Zgierza. Pierwsze wrażenie, jest to taki większy Stryków, bez wyraźnego centrum, z olbrzymim kościołem w stylu neogotyckim, ratuszem oraz tramwajami. Całe miasto praktycznie styka się z Łodzią tworząc jakby większe przedmieście. Dużo starych, pożydowskich domów. Ogólne wrażenie – raczej ponure miasto bez indywidualnego wyrazu. Ze Zgierza dalej do Strykowa. Na całej drodze widać jeszcze gdzieniegdzie stare, drewniane chałupy z zapadającymi się słomianymi dachami, wydają się jednak zamieszkałe. Do ośrodka wróciłem na pół godziny przed obiadem pokonując dystans około 40 km.
Po obiedzie chłopcy zmuszają mnie do pływania rowerem wodnym co uwzględniając moją wcześniejsza jazdę rowerem jest trochę męczące. Później przyszedł Wiesiek z żoną, oglądaliśmy TV i piliśmy kawę i piwo.
Po kolacji spacer, aż poza ośrodek pomiędzy zagonami zboża i podziwianie olbrzymiej, czerwonej kuli zachodzącego słońca.
23.07.1987 czwartek
Po śniadaniu pojechaliśmy z Helenką na zakupy do Łodzi. Zaparkowaliśmy samochód przy zbiegu ulic Narutowicza z Piotrkowską. Wypiliśmy kawę w kawiarni „Mariolka” /jedna kawa 186 zł/ i rozpoczęliśmy wyprawę po sklepach przy ulicy Piotrkowskiej. Dużo małych sklepów, szczególnie branży tekstylnej i galanteryjnej. Brak dużych domów towarowych przy najmniej w tej części Łodzi, w której byliśmy. Podsumowując, zmęczyliśmy się tym handlowym bieganiem spowodowanym ponadto ciepłą, słoneczną pogodą i praktycznie niczego konkretnego nie kupiliśmy. Nasze zakupy ograniczyły się do zakupu saszetki i spodenek kąpielowych dla mnie, zwrotnic dla Marcina oraz 2 kompletów pościeli dla dzieci. Helenka była bardzo zmęczona upałem i zdenerwowana, a przy tym miała jeszcze ten swój katar. Na szczęście zdążyliśmy na obiad. Marcinek nie mogąc się doczekać wyjechał nam rowerkiem naprzeciw. Po obiedzie korzystając z pięknej pogody wyprawa na basen. Chłopcy pierwszy raz pływali przy pomocy koła ratunkowego na głębokości 1,2 m. Była to dla nich olbrzymia frajda.
Po kolacji spacer po ośrodku na którym dowiedzieliśmy się, że podczas naszej nieobecności Mareczek jadąc rowerkiem nie mógł zahamować zjeżdżając z górki i uderzył w koło stojącego przy stołówce Poloneza. Na szczęście Markowi ani samochodowi nic się nie stało.
Agnieszka o 20.00 poszła na dyskotekę, na której bawiła się do 23.30
24.07.1987 piątek
Do obiadu basen i kąpiel z chłopcami. Po obiedzie wyprawa handlowa całą rodziną do Łodzi. Tym razem rozpoczęliśmy od skrzyżowania Mickiewicza z Piotrkowską, gdzie były domy towarowe. Kupiliśmy z chłopcami wędkę z kołowrotkiem oraz dla Marka „stanowisko monterskie samochodowe”, a Marcin naciągnął nas w składnicy harcerskiej na kupno zestawu do konstruowania za 2200 zł. Potem byliśmy na lodach w barze kawowym, gdzie chłopcy byli, uważani, za bliźniaków /kupiliśmy im jednakowe czapeczki „Ufo”/, a Agnieszka za ich mamę. Po kolacji mecz w siatkówkę pomiędzy domkami a pawilonem, wygrał pawilon. Potem gra o piwo, gdzie zdecydowanie wygraliśmy. Wieczorem małe, alkoholowe przyjęcie w domku nr 8.
25.07.1987 sobota
Dzisiaj ledwie wstałem na śniadanie, nie było mowy o gimnastyce. Pogoda kiepska, brak słońca. Helenka ma olbrzymi katar, Agnieszka ma też lekką gorączkę i kaszle. Jedynie my z Markiem jakoś się jeszcze trzymamy.. Prawie cały czas spędzamy w domku, oglądając TV. Ja tylko przed obiadem z chłopcami pływaliśmy kajakiem. To był jeden z najbardziej nudnych dni spędzonych na tych wczasach.
26.07.1987 niedziela
Po obejrzeniu nocnego, sobotniego filmu „Wilczyca” późno wstałem. Chłopcy i Agnieszka jak zwykle jeszcze spali, a my z Helenką poszliśmy na śniadanie i przynieśliśmy je dla całej trójki.
Na dworze chłodno, prawie przez cały czas mieliśmy włączony w domku piec akumulacyjny. Z uwagi na tak kiepską pogodę siedzieliśmy cały czas w domku. Chłopcy bawili się, Marcin konstruował, Agnieszka oglądała TV, a myśmy czytali książki i gazety. Skończyłem wreszcie książkę pt.”Bez paszportu i dewiz” Heleny Wardell – wojenne opowiadanie kobiety, która z wprost cieplarnianych warunków dobrze sytuowanej rodziny musiała iść na emigrację z dzieckiem i mężem, gdzie zaznała ciężkiej pracy, poniżenia oraz ciągłych przeprowadzek. Ciekawe opisy codziennego życia we Francji, Anglii i Szkocji.
Po kolacji korzystając z lekkiej poprawy pogody poszliśmy na mały spacer wokół ośrodka. Miał być wieczorek taneczny, ale został odwołany z powodu małej liczby chętnych.
27.07.1987 poniedziałek
Kolejny dzień bez pogody, chłodno i brak słońca. Do południa czytanie książek oraz zabawa z chłopcami w podchody. Ja byłem z Markiem, a Marcin z Agnieszką. Po południu kolejna wyprawa
do Łodzi tym razem tylko z Heleną. Byliśmy na końcu Piotrkowskiej, w okolicach PDT „Uniwersal”, gdzie kupiliśmy komplet doniczek i innych ceramicznych naczyń do kuchni. Poza tym kurtkę dla mnie i dla Marcinka oraz kilka innych drobiazgów. Po kolacji wspólna wyprawa w nieznane okolice ośrodka i oglądanie działek rekreacyjnych.
Wieczorem duże wrażenie wywarła na nas wiadomość dot. wypadku w lunaparku w Łodzi na zjeżdżalni dla dzieci, w wyniku którego 13-letni chłopiec zmarł. Zaszokowało to nas tym bardziej, że nasi chłopcy w czasie pobytu w tym lunaparku, kilka dni wcześniej, wielokrotnie z niej korzystali. Poza tym mówiono w DTV o skandalicznym stanie technicznym innych urządzeń lunaparku, w tym tej sławnej i pamiętnej dla mnie – kolejki górskiej.
28.07.1987 wtorek
Pogoda tak jak wczoraj, tyle, że nie padało. Mnie od rana pędzi do WC. Byłem tam chyba ze trzy razy. Prawdopodobnie to efekt wczorajszej kolacji, na której była wątróbka. Z tego samego powodu przyjechało Pogotowie Ratunkowe do starszego pana. Po południu byliśmy z Marcinem w Strykowie kupić benzynę i alkohol, a przy okazji lody i ciastka. Helenka z Agnieszką zajęte pakowaniem, obie lekko podziębione. Później wyprawa po kije do kiełbasek na ognisko. Po kolacji ostatnie spotkanie przy alkoholu i wymiana adresów z domkiem nr 8. Potem o 21.00 na ognisko, gdzie chłopcy odebrali swój pierwszy dyplom za zajęcie II miejsca w układaniu mozaik. Obaj wystąpili w swoich łódzkich czapeczkach UFO i wyglądali jak bliźniacy. Następnie pieczenie kiełbasek i do domu.
29.07.1987 środa
Dzień wyjazdu był dla mnie też jednocześnie bardzo fatalnym dniem, gdyż z powodu zatrucia pokarmowego nie mogłem zjeść ani śniadania ani obiadu. Wyjechaliśmy po obiedzie około 14-tej. Na trasie jeden dłuższy postój w Wyszogrodzie, gdzie odwiedziliśmy miejscowy dom handlowy GS. Najbardziej nas zaskoczyło, że w sprzedaży było pianino za 165 tys. Złotych. Poza tym nic ciekawego. W domu byliśmy około 18.00.
czwartek, 30 lipca 1987
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz