05.07.2012 r Maciejówka
Wczorajsza ulewa była zaledwie preludium do tego co nastąpiło dzisiaj, w ciągu zaledwie czterech godzin spadło na naszą Maciejową 46 litrów deszczu na metr kwadratowy. Ucierpiało ponad sto domów, w tym nasza Maciejówka. Przez kilka godzin patrzyliśmy z niepokojem na coraz wyższy stan Radomierki, która z małej, kilkumetrowej rzeczki przeistoczyła się w olbrzymią, groźną rzekę, o szerokości ponad 200 metrów. Zniszczyła wszystkie mosty i mostki w naszej dzielnicy,a jedyny mostek, który się nie poddał prowadzi do posesji naszych sąsiadów. Byliśmy w trójkę w domu, próbując przenosić niektóre sprzęty na piętro, ale woda tak szybko napływała, że zrezygnowaliśmy z tego i bezradnie obserwowaliśmy sytuację z wyższej kondygnacji i tarasu. Nasz poczciwy, stary Passat został w garażu i tu też dosięgła go woda i wdarła się do środka. Ola z Iwonką były bardzo dzielne, spakowały najpotrzebniejsze swoje rzeczy osobiste i oczekiwały na ewakuację przez strażaków. Dla mnie była to już druga powódź, pierwsza w pamiętnym 1997 roku zalała częściowo dom we Wleniu, a właściwie piwnice. Tu jednak było znacznie gorzej, woda zalała cały parter do wysokości 70-80 cm. Nasz pies Clifford i koty dzielnie nam towarzyszyły i wspólnie przeżywały całe zdarzenie.
Na szczęście woda po kilkunastu godzinach zaczęła opadać, odpadła więc konieczność ewakuacji, minęło bezpośrednie zagrożenie dla życia, a ranek po niespokojnej, nieprzespanej nocy ukazał ogrom zniszczenia dokonanego przez żywioł.
piątek, 6 lipca 2012
niedziela, 17 czerwca 2012
Góry Izerskie 2012
17.06.2012 r. / niedziela /
Szklarska Poręba Górna - Świeradów Zdrój
wycieczka piesza
Bardzo ładna, słoneczna pogoda po dość burzliwej sobocie. O 6.20 pustą "dwójką" do "Tunelu", a stamtąd, spod stacji PKP o 6.50 do Szklarskiej. Po drodze wsiada Czesław, mój stały partner w takich wyprawach.
Szlak czerwony, którym będziemy wędrować jest głównym szlakiem sudeckim imienia Mieczysława Orłowicza biorącym swój początek w Świeradowie, a kończąc w Paczkowie. Liczy około 390 kilometrów, a jego przejście zajmuje około 112 godzin. My zmierzymy się z pierwszym etapem tego szlaku albo ostatnim w zależności od kierunku całej wyprawy. Dobrze oznakowany, co dla idących pierwszy raz jest bardzo pomocne. Obok nowego osiedla w Szklarskiej przebieramy się w coś lżejszego. Na trasie jest bardzo przyjemnie, jedynie my i przyroda.
"Wysoki "Kamień", gdzie zatrzymujemy się na krótki odpoczynek jest jednym z najwyższych szczytów w Górach Izerskich /1058 m/. Oprócz wspaniałych widoków ten szczyt wyróżnia się tym, że jego właścicielem jest osoba prywatna, która w przeciągu wielu lat własnym sumptem wybudowała nowe schronisko. Tam spotykamy dwóch rowerzystów, a następnie pieszego turystę z Pleszewa, który realizuje ambitny plan zdobycia górskiej korony Polski, a tym najbliższym celem jest najwyższy szczyt Gór Izerskich - Wysoka Kopa /1126 m/.
Po prawej stronie naszego szlaku znajduje się kopalnia kwarcu "Stanisław" - jest to najwyżej położony kamieniołom i zarazem kopalnia w Polsce /1050m/, zwana czasem poetycznie " kopalnią w chmurach". Do tego miejsca od czasu do czasu dojeżdżamy zimą na "biegówkach".
Następny odpoczynek mamy w okolicach Sinych Skałek i tam dojeżdża do nas trzyosobowa czeska rodzina na rowerach. Pogratulowaliśmy im szczerze wczorajszego zwycięstwa ich drużyny z naszą w piłkę nożną /1:0/, młody Czech zrewanżował się nam komplementując nasze stadiony. Dobre i to bo coś po tych nieudanych sportowo mistrzostwach zostanie i będzie jeszcze długo służyło.
Od strony Stogu Izerskiego pojawia się już coraz więcej turystów i tak już będzie do samego szczytu. Bardzo dawno nie byłem na Stogu, a tu natomiast bardzo wiele się zmieniło. Sam szczyt i dawne stare schronisko zostało zdominowane przez bardzo nowoczesną kolej gondolową, zbudowaną przez byłego mistrza kierownicy, Sobiesława Zasadę.
Odpoczywamy przez kilkanaście minut wśród licznej rzeszy turystów i potem już cały czas w dół, kamienistą dróżką do Świeradowa. Niestety, na sam koniec popsuło się oznakowanie czerwonego szlaku i musieliśmy iść skrótem. Dzięki temu mieliśmy jeszcze około 40 minut do odjazdu naszego busa.
Po godzinie jazdy dotarliśmy do Jeleniej, obok dworca PKS, a stamtąd odebrała nas samochodem Iwonka z Olą i rozwiozła do naszych domów.
P.S.
Moja bardzo aktywna córeczka nie mogła sobie darować, że nie jechała dzisiaj rowerem i zmusiła zmęczonego tatę do małej przejażdżki rowerami po Maciejowej. Odkryła dwie nowe ulice i boisko do piłki nożnej, w drodze powrotnej trochę za szybko skręciła i obtarła kolanko, ale nie przeszkodziło to jej dojechać do domu.
Ola chce być w dobrej formie gdyż czeka ją dość wyczerpujący tydzień. We wtorek będzie występować przed swoją grupą przedszkolną w swojej szkole baletowej. Następnie we środę ma swoje trochę przyśpieszone urodziny w "Hip Hopie" , a na koniec tygodnia, w sobotę festyn parafialny w naszej Maciejowej.
Szklarska Poręba Górna - Świeradów Zdrój
wycieczka piesza
Bardzo ładna, słoneczna pogoda po dość burzliwej sobocie. O 6.20 pustą "dwójką" do "Tunelu", a stamtąd, spod stacji PKP o 6.50 do Szklarskiej. Po drodze wsiada Czesław, mój stały partner w takich wyprawach.
Szlak czerwony, którym będziemy wędrować jest głównym szlakiem sudeckim imienia Mieczysława Orłowicza biorącym swój początek w Świeradowie, a kończąc w Paczkowie. Liczy około 390 kilometrów, a jego przejście zajmuje około 112 godzin. My zmierzymy się z pierwszym etapem tego szlaku albo ostatnim w zależności od kierunku całej wyprawy. Dobrze oznakowany, co dla idących pierwszy raz jest bardzo pomocne. Obok nowego osiedla w Szklarskiej przebieramy się w coś lżejszego. Na trasie jest bardzo przyjemnie, jedynie my i przyroda.
"Wysoki "Kamień", gdzie zatrzymujemy się na krótki odpoczynek jest jednym z najwyższych szczytów w Górach Izerskich /1058 m/. Oprócz wspaniałych widoków ten szczyt wyróżnia się tym, że jego właścicielem jest osoba prywatna, która w przeciągu wielu lat własnym sumptem wybudowała nowe schronisko. Tam spotykamy dwóch rowerzystów, a następnie pieszego turystę z Pleszewa, który realizuje ambitny plan zdobycia górskiej korony Polski, a tym najbliższym celem jest najwyższy szczyt Gór Izerskich - Wysoka Kopa /1126 m/.
Po prawej stronie naszego szlaku znajduje się kopalnia kwarcu "Stanisław" - jest to najwyżej położony kamieniołom i zarazem kopalnia w Polsce /1050m/, zwana czasem poetycznie " kopalnią w chmurach". Do tego miejsca od czasu do czasu dojeżdżamy zimą na "biegówkach".
Następny odpoczynek mamy w okolicach Sinych Skałek i tam dojeżdża do nas trzyosobowa czeska rodzina na rowerach. Pogratulowaliśmy im szczerze wczorajszego zwycięstwa ich drużyny z naszą w piłkę nożną /1:0/, młody Czech zrewanżował się nam komplementując nasze stadiony. Dobre i to bo coś po tych nieudanych sportowo mistrzostwach zostanie i będzie jeszcze długo służyło.
Od strony Stogu Izerskiego pojawia się już coraz więcej turystów i tak już będzie do samego szczytu. Bardzo dawno nie byłem na Stogu, a tu natomiast bardzo wiele się zmieniło. Sam szczyt i dawne stare schronisko zostało zdominowane przez bardzo nowoczesną kolej gondolową, zbudowaną przez byłego mistrza kierownicy, Sobiesława Zasadę.
Odpoczywamy przez kilkanaście minut wśród licznej rzeszy turystów i potem już cały czas w dół, kamienistą dróżką do Świeradowa. Niestety, na sam koniec popsuło się oznakowanie czerwonego szlaku i musieliśmy iść skrótem. Dzięki temu mieliśmy jeszcze około 40 minut do odjazdu naszego busa.
Po godzinie jazdy dotarliśmy do Jeleniej, obok dworca PKS, a stamtąd odebrała nas samochodem Iwonka z Olą i rozwiozła do naszych domów.
P.S.
Moja bardzo aktywna córeczka nie mogła sobie darować, że nie jechała dzisiaj rowerem i zmusiła zmęczonego tatę do małej przejażdżki rowerami po Maciejowej. Odkryła dwie nowe ulice i boisko do piłki nożnej, w drodze powrotnej trochę za szybko skręciła i obtarła kolanko, ale nie przeszkodziło to jej dojechać do domu.
Ola chce być w dobrej formie gdyż czeka ją dość wyczerpujący tydzień. We wtorek będzie występować przed swoją grupą przedszkolną w swojej szkole baletowej. Następnie we środę ma swoje trochę przyśpieszone urodziny w "Hip Hopie" , a na koniec tygodnia, w sobotę festyn parafialny w naszej Maciejowej.
niedziela, 27 maja 2012
Tour de Jelenia Góra 2012 etap II
27.05.2012 /
niedziela / 67 km czas jazdy–4 godz. 50 min. przec. 13,8 km/godz.
pręd. max 38,5 km/godz.
Trasa: Maciejówka
– Wojanów – Wojanów
Bobrów – Trzcińsko – Janowice
Wielkie – Radomierz – Komarno – Dziwiszów – Płoszczyna
– Płoszczynka
– Siedlęcin – Perła Zachodu – Jelenia
Góra /centrum/ – Zabobrze -
Maciejówka
Piękna,
słoneczna
pogoda
i kilkanaście stopni ciepła to dobry początek mojej kolejnej
wyprawy rowerowej, będącej jednocześnie uzupełnieniem tej z
poprzedniego roku. Pomiędzy Maciejową a Wojanowem wreszcie pojawiła
się nowa tablica kierunkowa informująca o „Jasiowej Dolinie”,
maleńkim przysiółku należącym administracyjnie do Wojanowa.
W
samym Wojanowie gospodarze pięknie zagospodarowanego pałacu
niestety niezbyt lubią rowerzystów o czym świadczy odpowiednia
tablica zakazu.
O godzinie 8-mej dołącza do mnie Czesław i już dalej będziemy jechać razem. Po kilku kilometrach docieramy do pięknie położonego, ale będącego ciągle w remoncie, pałacu Wojanów-Bobrów, obiektu z bardzo ciekawą historią. Ten bardzo urokliwy zabytek ma niestety pecha, ponieważ od 1994 roku jest w rękach prywatnego stowarzyszenia, które prawdopodobnie przeceniło swoje możliwości finansowe.
O godzinie 8-mej dołącza do mnie Czesław i już dalej będziemy jechać razem. Po kilku kilometrach docieramy do pięknie położonego, ale będącego ciągle w remoncie, pałacu Wojanów-Bobrów, obiektu z bardzo ciekawą historią. Ten bardzo urokliwy zabytek ma niestety pecha, ponieważ od 1994 roku jest w rękach prywatnego stowarzyszenia, które prawdopodobnie przeceniło swoje możliwości finansowe.
Jedziemy piękną trasą rowerową wzdłuż Bobru, następnie poprzez Janowice wjeżdżamy do Radomierza, gdzie chcieliśmy wejść na wieżę widokową miejscowego Kościoła. Niestety obiekt jeszcze nie jest dostępny i rozczarowani jedziemy dalej do Komarna. Tam na początku transformacji ustrojowej , w latach dziewięćdziesiątych bardzo prężnie działał zakład „Fromako” produkujący między innymi jogurty, po które przyjeżdżałem z Wlenia. Obecnie zakładu nie ma, zbankrutował i pozostały tylko opuszczone budynki, smutny widok. Przez całe Komarno jedziemy nową drogą asfaltową, a potem obok „Chatki Niedźwiadka” do Dziwiszowa. Stamtąd kierujemy się na Płoszczynę i tu znów miła niespodzianka, dawniej ta lokalna droga była w fatalnym stanie z mnóstwem dziur, a pamiętam je dobrze gdyż kilkanaście lat temu jeździłem tą drogą na narty, na Łysą Górę. Obecnie jest tu ładna asfaltówka, ale niestety stromy podjazd od Dziwiszowa pozostał. Robię na tej trasie dwa zdjęcia, jedno z widokiem na lądujące szybowce na Górze Szybowcowej, a drugie na wieżę kościoła w Dziwiszowie.
Potem zjazd do Płoszczyny i znów wspinaczka do Płoszczynki. Jeszcze tylko zdjęcie na tle najwyższego szczytu Grzbietu Małego Gór Kaczawskich - Stromca /551 m/.
Trzeba obiektywnie stwierdzić ,że stan wielu lokalnych dróg bardzo się poprawił, co było też widać na trasie do Perły Zachodu. Na miejscu dużo ludzi, turystów ale i gości związanych z przyjęciem „komunijnym”. Krótki odpoczynek i dalej do „bajecznego”, określenie mojej Iwonki, miasta - Jelenia Góra, trasą rowerową wzdłuż Bobru. Od wieży Krzywoustego wjechaliśmy, a właściwie próbowaliśmy jechać nową trasą wzdłuż rzeczki Młynówka. Trasa jest, ale fatalnie oznakowana, miejscowi dadzą sobie radę, ale inni mogą mieć kłopoty. Na koniec oglądamy jeszcze zawody w kajakarstwie w tak zwanym freestyle i poprzez garbaty mostek osiągamy Zabobrze, żegnam się z kolegą i wracam na łono rodziny po siedmiogodzinnej nieobecności.
sobota, 19 maja 2012
Chatka Niedźwiadka
19.05.2012 r. / sobota /
Maciejówka-Chatka Niedźwiadka-Maciejówka ok. 8 km
Od jesieni 2011 roku moja córka rozpoczęła samodzielnie jeździć na rowerze, z czego jest bardzo dumna i rodzice także. Natomiast w tym roku nasza ambitna Ola już planuje wyprawy rowerowe z tatą. Jedną z tych eskapad była nasza wycieczka do bardzo ładnie położonej restauracji "Chatka Niedźwiadka" w Dziwiszowie.
Bardzo ładny, słoneczny dzień, idealny dla takiej wyprawy. Ola, na swoim małym rowerku/16/ dzielnie pokonała cały dystans jedynie z małym postojem na zrobienie zdjęcia.
Na miejscu miłe zaskoczenie, odbywała się w tym czasie na placu zabaw impreza przedszkolna i było mnóstwo dzieci. Ola natychmiast włączyła się do zabawy robiąc jedynie krótką przerwę na zjedzenie frytek. Po około 2 godzinach wspaniałej zabawy wróciliśmy do domu po drodze zatrzymując się tylko na loda w naszym sklepie.
Po południu odwiedził nas jeszcze przyjaciel Oli Maciek i wspólnie bawili się do wieczora.
Nasza niezmordowana córka dopiero po 20-tej zaczęła odczuwać zmęczenie i zasnęła.
A ja ? no cóż, jestem wdzięczny losowi i Iwonce, że doczekałem się wreszcie partnerki do rowerowych wojaży.
piątek, 14 października 2011
Rocznica
Z okazji piątej rocznicy naszego ślubu i chrztu Oli pozwoliłem sobie spreparować okolicznościowy wierszyk, który dedykowałem moim dwom kobietom.
Drewniane Gody
Pewnego, pięknego dnia, w październiku, 14-go
zdarzyło się coś bardzo miłego i ważnego.
Pewna młoda para Leonard i Iwona
postanowili, że on będzie mąż, a ona żona.
Sakramentalne tak powiedzieli w małej świątyni
gdzie Pan Nasz tylko dobre rzeczy czyni.
Był młody ksiądz i mili goście, nawet spod Warszawy
i były też momenty dobrej zabawy.
Ale najważniejsza osoba, bohaterka dnia , Ola
leżała cichutko w beciku, bo taka była jej rola.
Czekając na swój pierwszy sakrament,
który w życiu człowieka jest jak diament.
Potem kilka godzin w pałacu Paulinum
świętowaliśmy hucznie te dwa doniosłe wydarzenia,
a dzisiaj zostały nam po tym piękne wspomnienia.
niedziela, 11 września 2011
Śnieżka 2011
11.09.2011 r. / niedziela /
Od rana zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, idealny na piesze wycieczki w góry, co potwierdziło się w trakcie dnia. Kilka minut po siódmej pustym autobusem linii „2” dojeżdżam do Tunelu, tam przesiadka na 4-kę i jadę do Przesieki, a właściwie jedziemy, gdyż w Cieplicach wsiadł Czesław. Rozpoczynamy nasze wędrowanie od „Chybotka” w Przesiece kierując się na żółty szlak do Borowic. Na kilka minut zatrzymujemy się przy wodospadzie Podgórnej, gdzie trójka „morsów” hartuje swoje ciała w przenikliwie zimnej wodzie.
Na szlaku pusto, ale to nic dziwnego, gdyż nie są to główne, karkonoskie trasy.
Borowice to miejscowość związana przede wszystkim z pewnym ważnym dla nas wydarzeniem z 1 września 2007 roku. To tu właśnie , w miejscowym kościółku nasze dzieci, Magda i Marek powiedziały sobie „tak”, a potem w obiektach Hotturu odbyło się przyjęcie weselne.
Opuszczamy te sympatyczne miejsce i dalej za żółtymi znakami, doliną Jodłówki dochodzimy do bardzo ruchliwego, niebieskiego szlaku, prowadzącego od świątyni Wang. Mnóstwo ludzi w różnym wieku, dużo dzieci im towarzyszących, niekoniecznie z własnej woli, ale cóż, „dzieci i ryby głosu nie mają”. Ten szlak przypomniał mi inną, przed kilkunastu laty, wyprawę na Śnieżkę z moim szwagrem Marianem P., który pomimo swojej tuszy i braku doświadczenia dzielnie pokonał całą trasę. Wstępujemy na moment do Domku Myśliwskiego, gdzie ma swoją siedzibę Ośrodek Edukacyjny Karkonoskiego Parku Narodowego, a urzędująca tam sympatyczna młoda pani udziela informacji i rozdaje materiały promocyjne.
Samotnia” to niewątpliwie najpiękniejsze schronisko w Karkonoszach, a może, co będę sobie żałował - w Polsce. Siedzimy przy drewnianym stole przed schroniskiem, patrzymy na Mały Staw i sączymy zimne piwo / po 7 zł / i tu można byłoby powiedzieć za klasykiem „chwilo trwaj”.
Następne karkonoskie schroniska – Strzecha Akademicka i Dom Śląski także oblegane przez turystów, odpoczywających i korzystających z ich usług. Przed nami główny cel naszej i zdecydowanej większości piechurów wyprawy, „Mekka” Karkonoszy – Śnieżka.
Wchodzimy łatwiejszą drogą inaczej jak zwykle i punktualnie o 14-tej jesteśmy na szczycie, zatłoczonym ponad miarę. Najpierw kaplica św. Wawrzyńca i podziękowanie za udane, kolejne wejście, a pierwsze po ukończeniu 60 lat. Natomiast mój pierwszy kontakt z tą górą to był kwiecień 1976 roku, kiedy to jako młody człowiek stanu wolnego byłem na wczasach MSW w Kowarach, ale to szybko minęło, a teraz dzwonię do Iwonki i Oli i za chwilę obie moje panie machają do mnie z domu w kierunku Śnieżki, a parę minut później dzwoni Waldek z Bydgoszczy.
Nie byłem już kilka lat na tej najwyższej czeskiej górze i pojawiły się nowe obiekty, oprócz wyremontowanego naszego schroniska nasi sąsiedzi postawili swoje. Wybaczcie bracia Czesi, ale niezbyt wam się udała ta budowla, która według mnie i nie tylko przypomina kontener z puszką piwa. Zresztą Drogi czytelniku oceń to sam na podstawie moich zdjęć.
Schodzimy trudniejszą drogą i następnie czerwonym szlakiem, doliną Łomniczki docieramy do Karpacza, a tam znów nowy obiekt, wybudowany przez jednego z bohaterów afery hazardowej pana Sobiesiaka. Ładny, sześcioosobowy wyciąg kanapowy pomiędzy Białym Jarem a dolną stacją wyciągu na Kopę ułatwia bardziej leniwym i starszym dotarcie w wyższe partie Karkonoszy, ale będzie bardziej wykorzystywany przez narciarzy.
Karpacz, a szczególnie okolice Białego Jaru to w takim dniu jak dzisiaj kompletnie zatłoczone miejsce, gdzie wszystkiego jest za dużo, ludzi, samochodów, motocykli, a w pobliskiej restauracji za drogo, piwo po 9 złotych to drożej jak na Śnieżce. Dzięki policji i straży miejskiej udaje się jakoś nad tym panować i rozładować korki.
Wracamy autobusem PKS Jelenia Góra przez Kowary, potem w Jeleniej rozstajemy się i moją „dwójką” około 18.30 wracam na łono rodziny.
Jeszcze tylko telefon, z życzeniami, do jednego, bardzo dzielnego młodego człowieka, mojego bratanka Bartosza, który ma dzisiaj urodziny / ale to nie dlatego Osama Bin Laden zrobił swój zamach w 2001 roku /. Bartek i jego wspaniali rodzice –Joanna i Ireneusz od wielu lat dzielnie niosą swój ciężki krzyż, krzyż który dla wielu z nas byłby ponad siły. Wielkie słowa uznania.
Od rana zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, idealny na piesze wycieczki w góry, co potwierdziło się w trakcie dnia. Kilka minut po siódmej pustym autobusem linii „2” dojeżdżam do Tunelu, tam przesiadka na 4-kę i jadę do Przesieki, a właściwie jedziemy, gdyż w Cieplicach wsiadł Czesław. Rozpoczynamy nasze wędrowanie od „Chybotka” w Przesiece kierując się na żółty szlak do Borowic. Na kilka minut zatrzymujemy się przy wodospadzie Podgórnej, gdzie trójka „morsów” hartuje swoje ciała w przenikliwie zimnej wodzie.
Na szlaku pusto, ale to nic dziwnego, gdyż nie są to główne, karkonoskie trasy.
Borowice to miejscowość związana przede wszystkim z pewnym ważnym dla nas wydarzeniem z 1 września 2007 roku. To tu właśnie , w miejscowym kościółku nasze dzieci, Magda i Marek powiedziały sobie „tak”, a potem w obiektach Hotturu odbyło się przyjęcie weselne.
Opuszczamy te sympatyczne miejsce i dalej za żółtymi znakami, doliną Jodłówki dochodzimy do bardzo ruchliwego, niebieskiego szlaku, prowadzącego od świątyni Wang. Mnóstwo ludzi w różnym wieku, dużo dzieci im towarzyszących, niekoniecznie z własnej woli, ale cóż, „dzieci i ryby głosu nie mają”. Ten szlak przypomniał mi inną, przed kilkunastu laty, wyprawę na Śnieżkę z moim szwagrem Marianem P., który pomimo swojej tuszy i braku doświadczenia dzielnie pokonał całą trasę. Wstępujemy na moment do Domku Myśliwskiego, gdzie ma swoją siedzibę Ośrodek Edukacyjny Karkonoskiego Parku Narodowego, a urzędująca tam sympatyczna młoda pani udziela informacji i rozdaje materiały promocyjne.
Samotnia” to niewątpliwie najpiękniejsze schronisko w Karkonoszach, a może, co będę sobie żałował - w Polsce. Siedzimy przy drewnianym stole przed schroniskiem, patrzymy na Mały Staw i sączymy zimne piwo / po 7 zł / i tu można byłoby powiedzieć za klasykiem „chwilo trwaj”.
Następne karkonoskie schroniska – Strzecha Akademicka i Dom Śląski także oblegane przez turystów, odpoczywających i korzystających z ich usług. Przed nami główny cel naszej i zdecydowanej większości piechurów wyprawy, „Mekka” Karkonoszy – Śnieżka.
Wchodzimy łatwiejszą drogą inaczej jak zwykle i punktualnie o 14-tej jesteśmy na szczycie, zatłoczonym ponad miarę. Najpierw kaplica św. Wawrzyńca i podziękowanie za udane, kolejne wejście, a pierwsze po ukończeniu 60 lat. Natomiast mój pierwszy kontakt z tą górą to był kwiecień 1976 roku, kiedy to jako młody człowiek stanu wolnego byłem na wczasach MSW w Kowarach, ale to szybko minęło, a teraz dzwonię do Iwonki i Oli i za chwilę obie moje panie machają do mnie z domu w kierunku Śnieżki, a parę minut później dzwoni Waldek z Bydgoszczy.
Nie byłem już kilka lat na tej najwyższej czeskiej górze i pojawiły się nowe obiekty, oprócz wyremontowanego naszego schroniska nasi sąsiedzi postawili swoje. Wybaczcie bracia Czesi, ale niezbyt wam się udała ta budowla, która według mnie i nie tylko przypomina kontener z puszką piwa. Zresztą Drogi czytelniku oceń to sam na podstawie moich zdjęć.
Schodzimy trudniejszą drogą i następnie czerwonym szlakiem, doliną Łomniczki docieramy do Karpacza, a tam znów nowy obiekt, wybudowany przez jednego z bohaterów afery hazardowej pana Sobiesiaka. Ładny, sześcioosobowy wyciąg kanapowy pomiędzy Białym Jarem a dolną stacją wyciągu na Kopę ułatwia bardziej leniwym i starszym dotarcie w wyższe partie Karkonoszy, ale będzie bardziej wykorzystywany przez narciarzy.
Karpacz, a szczególnie okolice Białego Jaru to w takim dniu jak dzisiaj kompletnie zatłoczone miejsce, gdzie wszystkiego jest za dużo, ludzi, samochodów, motocykli, a w pobliskiej restauracji za drogo, piwo po 9 złotych to drożej jak na Śnieżce. Dzięki policji i straży miejskiej udaje się jakoś nad tym panować i rozładować korki.
Wracamy autobusem PKS Jelenia Góra przez Kowary, potem w Jeleniej rozstajemy się i moją „dwójką” około 18.30 wracam na łono rodziny.
Jeszcze tylko telefon, z życzeniami, do jednego, bardzo dzielnego młodego człowieka, mojego bratanka Bartosza, który ma dzisiaj urodziny / ale to nie dlatego Osama Bin Laden zrobił swój zamach w 2001 roku /. Bartek i jego wspaniali rodzice –Joanna i Ireneusz od wielu lat dzielnie niosą swój ciężki krzyż, krzyż który dla wielu z nas byłby ponad siły. Wielkie słowa uznania.
poniedziałek, 1 sierpnia 2011
NA ZACHÓD I PÓŁNOC OD WROCŁAWIA 2011
Jelenia Góra – Jawor – Środa Śląska – Brzeg Dolny – Żmigród – Milicz – Trzebnica – Oborniki Śląskie - Wrocław
297 km
29.07 – 31.07
Dzień I 29.07.2011 / piątek/ 120 km. Przec.15,4 km/godz. Cz.jazdy 7 godz 48 min.
Jelenia Góra/Maciejówka/ - Kaczorów - Mysłów - Lipa – Nowa Wieś Wielka – Paszowice - Jawor – Jenków – Ujazd Górny – Cesarzowice - Środa Śląska - Głoska – Brzeg Dolny – Radecz - Bukowice
O godzinie 6.00 spotykamy się z Czesławem na przystanku „dwójki” i rozpoczynamy naszą wyprawę. Dość chłodno i pochmurno, około 10 stopni, ale mamy korzystny kierunek wiatru i jedzie się bardzo dobrze. Za Kaczorowem uciekamy z ruchliwej drogi skręcając na Mysłów. Kilka podjazdów i zjazdów aż do Siedmicy, gdzie robię pierwsze zdjęcie kwatery myśliwskiej „Pod czarnym bocianem”.
W Paszowicach zatrzymujemy się przy miejscowym kościele katolickim, zbudowanym w XVIII wieku przez protestantów. Wnętrze kościoła skromne, ale gustownie urządzone.
Kilkanaście kilometrów przed Jaworem jakiś dowcipniś zmazał „1” z tablicy kierunkowej i było tylko 5 kilometrów do Miasta Chleba, a powinno być 15. Około trzech kilometrów przed naszym pierwszym celem pojawiła się porządna droga rowerowa i doprowadziła nas do miasta, gdzie jesteśmy około 9-tej.
Jawor zawsze będzie mi się kojarzył z pierwszym noclegiem na ziemi dolnośląskiej, w listopadzie 1989 roku, kiedy to z Helenką wybraliśmy się naszym poczciwym „Polonezem” obejrzeć nasz przyszły dom we Wleniu. Niestety, tego małego hotelu już nie ma. Oglądamy natomiast sławny Kościół Pokoju, który obok podobnego kościoła w Świdnicy został wpisany na listę UNESCO. Bardzo bogate wyposażone wnętrze oraz dość uboga, skromna szata zewnętrzna to charakterystyczne cechy tych ewangelickich świątyń. W przykościelnym parku konsumujemy na zimno placki ziemniaczane, które wczoraj smażyła Iwonka, smakują nadzwyczajnie. Potem następna świątynia, tym razem katolicka – Kościół pw. św. Marcina i lokalna ciekawostka, krzyże pokutne z XIV-XVI wieku, umieszczone na starej baszcie, a znajdującej się na dziedzińcu banku PKO. Ciekawe połączenie, bank i krzyże pokutne, czyżby początek nowej tradycji.
Kilka kilometrów za Jaworem spotykamy miejscowego rowerzystę, którym okazał się Henryk, świeży policyjny emeryt. Kilka minut rozmowy z sympatycznym kolegą po fachu, wymiana telefonów i dalej w drogę. Kilka kilometrów przed powiatowym miastem - Środą Śląską jedziemy nową drogą rowerową. W mieście jesteśmy około 14-tej i w informacji turystycznej tuż obok Kościoła Św. Andrzeja Apostoła otrzymujemy od sympatycznego pracownika różne foldery i mapki oraz bardzo praktyczną informację o dobrej jadłodajni.
Nieduży lokal, oferujący dania domowe okazał się strzałem w dziesiątkę, zjedliśmy i smacznie i tanio. Mój towarzysz wyprawy bardzo chciał zobaczyć sławny skarb średzki i te jego pragnienie zostało zrealizowane poprzez naszą wizytę w miejscowym muzeum. Mowa tu o wspaniałej kolekcji średniowiecznych monet i klejnotów czeskich monarchów znalezionych w tym mieście w 1985 i w 1988 roku podczas prac budowlanych. Poza tym skarbem, którego nota bene nie można fotografować, podziwialiśmy jeszcze starannie wykonaną makietę miasta i inne eksponaty.
Ze Środy jedziemy na północ. W Szczepanowie uwieczniam w moim Nikonie miejscowy kościół i
po kilku kilometrach jesteśmy w Głosce, skąd miejscowy prom przewozi nas, nasze rowery oraz kilka samochodów osobowych na drugą stronę Odry do Brzegu Dolnego. Z informacji wynikało, że przejazd promem dla rowerzysty to wydatek 2 złotych, ale nikt od nas nie pobrał tej opłaty i przepłynęliśmy za darmo. Jeszcze jedna uwaga dotycząca Głoski i tej przeprawy promowej, bardzo słabe oznakowanie drogi prowadzącej do niej, miejscowym to niepotrzebne, ale dla ludzi z zewnątrz to duże utrudnienie.
W miasteczku szukając noclegu trafiamy do hotelu „Rokita”, ale okazał się on za drogi na nasze emeryckie kieszenie / powyżej 100 zł / . Na szczęście dla naszych finansów istnieją jeszcze inne możliwości noclegu. Czesław telefonicznie rezerwuje nam nocleg w gospodarstwie agroturystycznym „Wachówka” w Bukowicach, kilka kilometrów za Brzegiem. Robimy jeszcze zakupy w miejscowym Tesco i pedałujemy dalej. Przejeżdżamy obok dużego zakładu przemysłowego „Rokita”, do którego prowadzą nowe trasy rowerowe. Jeszcze tylko krótki postój przy olbrzymiej plantacji słoneczników
i po godzinie 20-tej jesteśmy na naszej kwaterze. Za 40 złotych od osoby otrzymujemy duży pokój z czterema tapczanikami, aneksem kuchennym i telewizorem. Gospodarze bardzo lubią zwierzęta, oprócz koni, mają dużo kotów i psów, ale wszystkie bardzo łagodne. Na kolację mój kolega wyciągnął z sakwy pyszny chlebek razowy, pieczony przez jego małżonkę i domowy smalec, a do tego coś mocnego / ale mi się zrymowało / czyli podlaski wyrób alkoholowy.
Dzień II 30.07.2011 / sobota / 80 km. Przec. 14,6 km/godz. Cz. jazdy 5 godz 28 min.
Bukowice - Rościsławice – Wlk.Lipa – Osolin – Brzeźno – Skokowa – Żmigród – Ruda Żmigrodzka – Niezgoda – Sułów – Milicz - Krośnice
Po tym wyczerpującym wczorajszym dniu troszkę dłużej pospaliśmy i gdzieś po 8-mej, po śniadanku i pożegnaniu się z sympatycznymi właścicielami „Wachówki” kierujemy się na wschód.
W Rościsłowicach fotografujemy następny obiekt sakralny – Kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego, będący akurat w gruntownym remoncie.
Natomiast tuż za dużą wsią Osolin odwiedziliśmy stary cmentarz ewangelicki, gdzie zachowało się kilkanaście, poniemieckich grobów z przełomu XIX i XX wieku. Obok tych mogił z kamiennymi tablicami zachowało się kilka polskich z lat 50-tych ubiegłego wieku. Kiedyś ksiądz Twardowski zapytał „ Co zrobić, aby zmartwychwstać ?” i krótka odpowiedź „Trzeba po prostu najpierw umrzeć.”
W Brzeźnie widzimy zagospodarowany zespół pałacowy z polem golfowym i dla kontrastu kilka brzydkich popegeerowskich bloków, w których między innymi mieszka sołtys tej wsi.
Kolejny etap naszej wyprawy to ładne miasteczko z kilkoma zabytkami – Żmigród, tam na rynku posilamy się chlebem ze smalcem i korniszonami, a potem zwiedzamy. W kamiennej wieży mieszkalnej z XVI wieku spędzamy trochę czasu, gdyż tam znajduje się informacja turystyczna z bardzo uczynnym, młodym pracownikiem, który dostarczył nam mnóstwo informacji na temat miasta i jego okolic, zaopatrzył w foldery i oprowadził po całej wieży. Obok niej jest przeprowadzana częściowa rekonstrukcja dawnego pałacu rodziny Hatzfeldów.
W pełni usatysfakcjonowani pobytem w żmijowym grodzie opuszczamy miasto i kierujemy się na wschód. Wjeżdżamy na teren parku krajobrazowego „Dolina Baryczy”, który między innymi stanowi otulinę dla rezerwatu „ Olszyny Niezgodzkie”, wzdłuż którego przejeżdżamy wygodną asfaltówką i często przystajemy podziwiając i fotografując naturalny i niezmienny od wieków obszar bagienny olszyn.
Następny rezerwat to Stawy Milickie, a jadąc dalej zgodnie przejeżdżamy wieś Niezgodę i około 15.30 osiągamy powiatowe miasto Milicz.
Krótka przejażdżka po niezbyt ciekawym centrum i dość głodni szukamy miejsca konsumpcji, jedna restauracja dla nas za droga /Libero/, druga zarezerwowana /Parkowa/, na nasze szczęście trzecia była dla nas dostępna /Pałacowa/. Przyjemna obsługa, kilkanaście minut oczekiwania przy chłodnym piwku i już spożywamy smaczny obiad. Z uwagi na miejsce i widoczny w miasteczku kult tej ryby spożywam karpia po milicku, który nie zawiódł moich kulinarnych oczekiwań. Po obiedzie kontynuujemy zwiedzanie, największe wrażenie robi ma nas wspaniały Kościół św. Andrzeja Boboli z piękną elewacją i ładnym wnętrzem, obecnie katolicki, a dawniej ewangelicki, zbudowany na początku XVIII wieku jako jeden z siedmiu kościołów „Łaski”.
Opuszczamy stolicę karpia i po kilkunastu kilometrach jesteśmy w miejscowości gminnej w Krośnicach, gdzie będziemy nocować.
W schronisku młodzieżowym powstałym w jednym z budynków starego szpitala otrzymujemy pokój wieloosobowy tylko dla nas dwóch / 35 zł od osoby / z toaletą i zapleczem kuchennym na zewnątrz. Oprócz nas jest już kilka osób, a wśród nich małżeństwo w średnim wieku na rowerach z Krotoszyna oraz młody cyklista z Poznania. W sali telewizyjnej wymieniamy nasze rowerowe doświadczenia, następnie kolacja, trochę lektury i do łóżka.
Dzień III 31.07.2011 / niedziela / 97 km. Przec. 13,9 km/godz. Cz. jazdy 6 godz 58 min.
Krośnice - Pierstnica – Bukowice – Czeszów – Zawonia – Cerekwica – Trzebnica – Oborniki Śląskie – Golędzinów – Paniowice – Wrocław / Rędzin / - Wrocław /most Milenijny – Wrocław /Rynek/ - Wrocław /Dworzec Główny PKP/--------Wojanów/stacja PKP/ - Maciejówka
Wstajemy o 6-tej, przez okno w naszym pokoju oglądamy zaparkowany na trawniku przed schroniskiem śmigłowiec, następnie śniadanie i po siódmej w drogę.
Ten trzeci dzień naszej eskapady nie zapowiada się zbyt dobrze, ciężkie chmury wiszą nad nami i grożą prysznicem. Dotychczas mieliśmy szczęście, gdyż jak wynikało z telefonów od naszych żon to w Jeleniej padało i to dość mocno. Dlatego też modyfikujemy trochę nasze plany poprzez rezygnację z dotarcia do Twardogóry.
Po drodze widzimy „Niezły Młyn” czyli ładny hotel wybudowany na miejscu starego młyna wodnego. Zboża tam raczej nie mielą, ale i tak jest tam niezły młyn.
Jedziemy przez bardzo przyjemne dla rowerzystów tereny leśne, przez Lasy Kubryckie i Lasy Złotowskie, bardzo mały ruch samochodowy i cisza, czasami jakiś ptak się odezwie, co bezbłędnie wyłapuje Czesław, prawdopodobnie najlepszy ornitolog spośród emerytowanej kadry WP.
Od Zawonii wjeżdżamy na wzgórza Trzebnickie i już nie ma płaskich dróg. Do Cerekwicy ciężki, kilkukilometrowy podjazd, a potem zjazd i znów górka i tak do samej Trzebnicy, gdzie jesteśmy po 10-tej.
Trzebnica to przede wszystkim Bazylika św. Jadwigi i tam właśnie kierujemy pierwsze kroki. Akurat trwa nabożeństwo, które zbliża się ku końcowi, wysłuchujemy ostatnich wypowiedzi liturgicznych i po wyjściu ludzi zwiedzamy sanktuarium.
Następnie zwiedzamy rynek z ratuszem, które niedawno przeszły kurację odmładzającą oraz drugi obiekt sakralny - Kościół p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Od Trzebnicy Do Obornik dość ruchliwa droga, ale niezbyt atrakcyjna, podobnie jak i same Oborniki. To małe senne miasteczko, w którym nie mogliśmy zjeść obiadu. W jedynej restauracji oferowano nam tylko napoje, gdyż szef lokalu akurat miał spotkanie koleżeńskie, które mu się trochę przeciągnęło.
Kilkanaście kilometrów dalej w kierunku na Wrocław, w restauracji „Noce i dnie” spożywamy ostatni obiad w naszej wyprawie i potem już bardzo ruchliwą drogą pedałujemy do stolicy Dolnego Śląska.
W okolicach Rędzin próbujemy dotrzeć jak najbliżej największego mostu Wrocławia ale czujni pracownicy ochrony nam to skutecznie uniemożliwiają. Musimy niestety poczekać jeszcze kilka tygodni na ostateczne zakończenie prac na całej A-8 to jest Autostradowej Obwodnicy Wrocławia.
Ostatecznie Odrę przejeżdżamy Mostem Milenijnym i potem szybko do centrum. Tam na krótko zatrzymujemy się na ulicy Włodkowica, na podwórzu gdzie jest synagoga i między innymi restauracja, jest sporo ludzi oczekujących na koncert.
Stamtąd udajemy się na Rynek i tam wpadamy na wojska niemieckie, okupujące tę część miasta. Okazało się, że są to grupy historyczne biorące udział w wielkiej inscenizacji z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.
Nie bardzo rozumiem jaki jest sens takich pokazów w takim mieście jak Wrocław, chociaż jak by na to spojrzeć z innej strony to są duże podobieństwa w wojennych losach Warszawy i Wrocławia. Obydwa miasta zostały kompletnie zniszczone na wskutek błędnych decyzji ówczesnych dowódców, a właściwie polityków, którzy nie uwzględniając wojennych realiów, w imię jakiegoś wydumanego honoru skazali te miasta i jego mieszkańców na unicestwienie. Drugi czynnik tej zagłady to Armia Czerwona, która w przypadku Warszawy poprzez brak działania umożliwiła Niemcom hekatombę, a w przypadku Wrocławia bardzo aktywnie włączyła się do obrócenia w perzynę „Festung Breslau”.
Ale się rozgadałem, wybacz drogi czytelniku, ale gdy chodzi o powstanie warszawskie to zawsze ponosi mnie temperament polemiczny.
Dworzec Główny we Wrocławiu jest od niedawna poddawany generalnemu remontowi, dlatego więc wszystko na tym dworcu jest prowizoryczne i umiejscowione nie tam gdzie zwykle było. Dodatkowo bardzo słaba informacja i słabo słyszalne komunikaty z megafonów zwiększają ten stan chaosu, a tu przecież jest okres wakacyjny i mnóstwo pasażerów. Nasz pociąg do Jeleniej Góry ma pecha, to znaczy my mamy pecha, że jedzie aż ze Świnoujścia, co oczywiście skutkuje dużym opóźnieniem / 100 minut /. Ostatecznie po ponad 3 godzinnej jeździe wysiadam w Wojanowie, a Czesław w Jeleniej. Jeszcze tylko kilka kilometrów i po 23 już jestem w Maciejówce, gdzie wita mnie Clifford i uśpiony dom.
J
297 km
29.07 – 31.07
Dzień I 29.07.2011 / piątek/ 120 km. Przec.15,4 km/godz. Cz.jazdy 7 godz 48 min.
Jelenia Góra/Maciejówka/ - Kaczorów - Mysłów - Lipa – Nowa Wieś Wielka – Paszowice - Jawor – Jenków – Ujazd Górny – Cesarzowice - Środa Śląska - Głoska – Brzeg Dolny – Radecz - Bukowice
O godzinie 6.00 spotykamy się z Czesławem na przystanku „dwójki” i rozpoczynamy naszą wyprawę. Dość chłodno i pochmurno, około 10 stopni, ale mamy korzystny kierunek wiatru i jedzie się bardzo dobrze. Za Kaczorowem uciekamy z ruchliwej drogi skręcając na Mysłów. Kilka podjazdów i zjazdów aż do Siedmicy, gdzie robię pierwsze zdjęcie kwatery myśliwskiej „Pod czarnym bocianem”.
W Paszowicach zatrzymujemy się przy miejscowym kościele katolickim, zbudowanym w XVIII wieku przez protestantów. Wnętrze kościoła skromne, ale gustownie urządzone.
Kilkanaście kilometrów przed Jaworem jakiś dowcipniś zmazał „1” z tablicy kierunkowej i było tylko 5 kilometrów do Miasta Chleba, a powinno być 15. Około trzech kilometrów przed naszym pierwszym celem pojawiła się porządna droga rowerowa i doprowadziła nas do miasta, gdzie jesteśmy około 9-tej.
Jawor zawsze będzie mi się kojarzył z pierwszym noclegiem na ziemi dolnośląskiej, w listopadzie 1989 roku, kiedy to z Helenką wybraliśmy się naszym poczciwym „Polonezem” obejrzeć nasz przyszły dom we Wleniu. Niestety, tego małego hotelu już nie ma. Oglądamy natomiast sławny Kościół Pokoju, który obok podobnego kościoła w Świdnicy został wpisany na listę UNESCO. Bardzo bogate wyposażone wnętrze oraz dość uboga, skromna szata zewnętrzna to charakterystyczne cechy tych ewangelickich świątyń. W przykościelnym parku konsumujemy na zimno placki ziemniaczane, które wczoraj smażyła Iwonka, smakują nadzwyczajnie. Potem następna świątynia, tym razem katolicka – Kościół pw. św. Marcina i lokalna ciekawostka, krzyże pokutne z XIV-XVI wieku, umieszczone na starej baszcie, a znajdującej się na dziedzińcu banku PKO. Ciekawe połączenie, bank i krzyże pokutne, czyżby początek nowej tradycji.
Kilka kilometrów za Jaworem spotykamy miejscowego rowerzystę, którym okazał się Henryk, świeży policyjny emeryt. Kilka minut rozmowy z sympatycznym kolegą po fachu, wymiana telefonów i dalej w drogę. Kilka kilometrów przed powiatowym miastem - Środą Śląską jedziemy nową drogą rowerową. W mieście jesteśmy około 14-tej i w informacji turystycznej tuż obok Kościoła Św. Andrzeja Apostoła otrzymujemy od sympatycznego pracownika różne foldery i mapki oraz bardzo praktyczną informację o dobrej jadłodajni.
Nieduży lokal, oferujący dania domowe okazał się strzałem w dziesiątkę, zjedliśmy i smacznie i tanio. Mój towarzysz wyprawy bardzo chciał zobaczyć sławny skarb średzki i te jego pragnienie zostało zrealizowane poprzez naszą wizytę w miejscowym muzeum. Mowa tu o wspaniałej kolekcji średniowiecznych monet i klejnotów czeskich monarchów znalezionych w tym mieście w 1985 i w 1988 roku podczas prac budowlanych. Poza tym skarbem, którego nota bene nie można fotografować, podziwialiśmy jeszcze starannie wykonaną makietę miasta i inne eksponaty.
Ze Środy jedziemy na północ. W Szczepanowie uwieczniam w moim Nikonie miejscowy kościół i
po kilku kilometrach jesteśmy w Głosce, skąd miejscowy prom przewozi nas, nasze rowery oraz kilka samochodów osobowych na drugą stronę Odry do Brzegu Dolnego. Z informacji wynikało, że przejazd promem dla rowerzysty to wydatek 2 złotych, ale nikt od nas nie pobrał tej opłaty i przepłynęliśmy za darmo. Jeszcze jedna uwaga dotycząca Głoski i tej przeprawy promowej, bardzo słabe oznakowanie drogi prowadzącej do niej, miejscowym to niepotrzebne, ale dla ludzi z zewnątrz to duże utrudnienie.
W miasteczku szukając noclegu trafiamy do hotelu „Rokita”, ale okazał się on za drogi na nasze emeryckie kieszenie / powyżej 100 zł / . Na szczęście dla naszych finansów istnieją jeszcze inne możliwości noclegu. Czesław telefonicznie rezerwuje nam nocleg w gospodarstwie agroturystycznym „Wachówka” w Bukowicach, kilka kilometrów za Brzegiem. Robimy jeszcze zakupy w miejscowym Tesco i pedałujemy dalej. Przejeżdżamy obok dużego zakładu przemysłowego „Rokita”, do którego prowadzą nowe trasy rowerowe. Jeszcze tylko krótki postój przy olbrzymiej plantacji słoneczników
i po godzinie 20-tej jesteśmy na naszej kwaterze. Za 40 złotych od osoby otrzymujemy duży pokój z czterema tapczanikami, aneksem kuchennym i telewizorem. Gospodarze bardzo lubią zwierzęta, oprócz koni, mają dużo kotów i psów, ale wszystkie bardzo łagodne. Na kolację mój kolega wyciągnął z sakwy pyszny chlebek razowy, pieczony przez jego małżonkę i domowy smalec, a do tego coś mocnego / ale mi się zrymowało / czyli podlaski wyrób alkoholowy.
Dzień II 30.07.2011 / sobota / 80 km. Przec. 14,6 km/godz. Cz. jazdy 5 godz 28 min.
Bukowice - Rościsławice – Wlk.Lipa – Osolin – Brzeźno – Skokowa – Żmigród – Ruda Żmigrodzka – Niezgoda – Sułów – Milicz - Krośnice
Po tym wyczerpującym wczorajszym dniu troszkę dłużej pospaliśmy i gdzieś po 8-mej, po śniadanku i pożegnaniu się z sympatycznymi właścicielami „Wachówki” kierujemy się na wschód.
W Rościsłowicach fotografujemy następny obiekt sakralny – Kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego, będący akurat w gruntownym remoncie.
Natomiast tuż za dużą wsią Osolin odwiedziliśmy stary cmentarz ewangelicki, gdzie zachowało się kilkanaście, poniemieckich grobów z przełomu XIX i XX wieku. Obok tych mogił z kamiennymi tablicami zachowało się kilka polskich z lat 50-tych ubiegłego wieku. Kiedyś ksiądz Twardowski zapytał „ Co zrobić, aby zmartwychwstać ?” i krótka odpowiedź „Trzeba po prostu najpierw umrzeć.”
W Brzeźnie widzimy zagospodarowany zespół pałacowy z polem golfowym i dla kontrastu kilka brzydkich popegeerowskich bloków, w których między innymi mieszka sołtys tej wsi.
Kolejny etap naszej wyprawy to ładne miasteczko z kilkoma zabytkami – Żmigród, tam na rynku posilamy się chlebem ze smalcem i korniszonami, a potem zwiedzamy. W kamiennej wieży mieszkalnej z XVI wieku spędzamy trochę czasu, gdyż tam znajduje się informacja turystyczna z bardzo uczynnym, młodym pracownikiem, który dostarczył nam mnóstwo informacji na temat miasta i jego okolic, zaopatrzył w foldery i oprowadził po całej wieży. Obok niej jest przeprowadzana częściowa rekonstrukcja dawnego pałacu rodziny Hatzfeldów.
W pełni usatysfakcjonowani pobytem w żmijowym grodzie opuszczamy miasto i kierujemy się na wschód. Wjeżdżamy na teren parku krajobrazowego „Dolina Baryczy”, który między innymi stanowi otulinę dla rezerwatu „ Olszyny Niezgodzkie”, wzdłuż którego przejeżdżamy wygodną asfaltówką i często przystajemy podziwiając i fotografując naturalny i niezmienny od wieków obszar bagienny olszyn.
Następny rezerwat to Stawy Milickie, a jadąc dalej zgodnie przejeżdżamy wieś Niezgodę i około 15.30 osiągamy powiatowe miasto Milicz.
Krótka przejażdżka po niezbyt ciekawym centrum i dość głodni szukamy miejsca konsumpcji, jedna restauracja dla nas za droga /Libero/, druga zarezerwowana /Parkowa/, na nasze szczęście trzecia była dla nas dostępna /Pałacowa/. Przyjemna obsługa, kilkanaście minut oczekiwania przy chłodnym piwku i już spożywamy smaczny obiad. Z uwagi na miejsce i widoczny w miasteczku kult tej ryby spożywam karpia po milicku, który nie zawiódł moich kulinarnych oczekiwań. Po obiedzie kontynuujemy zwiedzanie, największe wrażenie robi ma nas wspaniały Kościół św. Andrzeja Boboli z piękną elewacją i ładnym wnętrzem, obecnie katolicki, a dawniej ewangelicki, zbudowany na początku XVIII wieku jako jeden z siedmiu kościołów „Łaski”.
Opuszczamy stolicę karpia i po kilkunastu kilometrach jesteśmy w miejscowości gminnej w Krośnicach, gdzie będziemy nocować.
W schronisku młodzieżowym powstałym w jednym z budynków starego szpitala otrzymujemy pokój wieloosobowy tylko dla nas dwóch / 35 zł od osoby / z toaletą i zapleczem kuchennym na zewnątrz. Oprócz nas jest już kilka osób, a wśród nich małżeństwo w średnim wieku na rowerach z Krotoszyna oraz młody cyklista z Poznania. W sali telewizyjnej wymieniamy nasze rowerowe doświadczenia, następnie kolacja, trochę lektury i do łóżka.
Dzień III 31.07.2011 / niedziela / 97 km. Przec. 13,9 km/godz. Cz. jazdy 6 godz 58 min.
Krośnice - Pierstnica – Bukowice – Czeszów – Zawonia – Cerekwica – Trzebnica – Oborniki Śląskie – Golędzinów – Paniowice – Wrocław / Rędzin / - Wrocław /most Milenijny – Wrocław /Rynek/ - Wrocław /Dworzec Główny PKP/--------Wojanów/stacja PKP/ - Maciejówka
Wstajemy o 6-tej, przez okno w naszym pokoju oglądamy zaparkowany na trawniku przed schroniskiem śmigłowiec, następnie śniadanie i po siódmej w drogę.
Ten trzeci dzień naszej eskapady nie zapowiada się zbyt dobrze, ciężkie chmury wiszą nad nami i grożą prysznicem. Dotychczas mieliśmy szczęście, gdyż jak wynikało z telefonów od naszych żon to w Jeleniej padało i to dość mocno. Dlatego też modyfikujemy trochę nasze plany poprzez rezygnację z dotarcia do Twardogóry.
Po drodze widzimy „Niezły Młyn” czyli ładny hotel wybudowany na miejscu starego młyna wodnego. Zboża tam raczej nie mielą, ale i tak jest tam niezły młyn.
Jedziemy przez bardzo przyjemne dla rowerzystów tereny leśne, przez Lasy Kubryckie i Lasy Złotowskie, bardzo mały ruch samochodowy i cisza, czasami jakiś ptak się odezwie, co bezbłędnie wyłapuje Czesław, prawdopodobnie najlepszy ornitolog spośród emerytowanej kadry WP.
Od Zawonii wjeżdżamy na wzgórza Trzebnickie i już nie ma płaskich dróg. Do Cerekwicy ciężki, kilkukilometrowy podjazd, a potem zjazd i znów górka i tak do samej Trzebnicy, gdzie jesteśmy po 10-tej.
Trzebnica to przede wszystkim Bazylika św. Jadwigi i tam właśnie kierujemy pierwsze kroki. Akurat trwa nabożeństwo, które zbliża się ku końcowi, wysłuchujemy ostatnich wypowiedzi liturgicznych i po wyjściu ludzi zwiedzamy sanktuarium.
Następnie zwiedzamy rynek z ratuszem, które niedawno przeszły kurację odmładzającą oraz drugi obiekt sakralny - Kościół p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Od Trzebnicy Do Obornik dość ruchliwa droga, ale niezbyt atrakcyjna, podobnie jak i same Oborniki. To małe senne miasteczko, w którym nie mogliśmy zjeść obiadu. W jedynej restauracji oferowano nam tylko napoje, gdyż szef lokalu akurat miał spotkanie koleżeńskie, które mu się trochę przeciągnęło.
Kilkanaście kilometrów dalej w kierunku na Wrocław, w restauracji „Noce i dnie” spożywamy ostatni obiad w naszej wyprawie i potem już bardzo ruchliwą drogą pedałujemy do stolicy Dolnego Śląska.
W okolicach Rędzin próbujemy dotrzeć jak najbliżej największego mostu Wrocławia ale czujni pracownicy ochrony nam to skutecznie uniemożliwiają. Musimy niestety poczekać jeszcze kilka tygodni na ostateczne zakończenie prac na całej A-8 to jest Autostradowej Obwodnicy Wrocławia.
Ostatecznie Odrę przejeżdżamy Mostem Milenijnym i potem szybko do centrum. Tam na krótko zatrzymujemy się na ulicy Włodkowica, na podwórzu gdzie jest synagoga i między innymi restauracja, jest sporo ludzi oczekujących na koncert.
Stamtąd udajemy się na Rynek i tam wpadamy na wojska niemieckie, okupujące tę część miasta. Okazało się, że są to grupy historyczne biorące udział w wielkiej inscenizacji z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.
Nie bardzo rozumiem jaki jest sens takich pokazów w takim mieście jak Wrocław, chociaż jak by na to spojrzeć z innej strony to są duże podobieństwa w wojennych losach Warszawy i Wrocławia. Obydwa miasta zostały kompletnie zniszczone na wskutek błędnych decyzji ówczesnych dowódców, a właściwie polityków, którzy nie uwzględniając wojennych realiów, w imię jakiegoś wydumanego honoru skazali te miasta i jego mieszkańców na unicestwienie. Drugi czynnik tej zagłady to Armia Czerwona, która w przypadku Warszawy poprzez brak działania umożliwiła Niemcom hekatombę, a w przypadku Wrocławia bardzo aktywnie włączyła się do obrócenia w perzynę „Festung Breslau”.
Ale się rozgadałem, wybacz drogi czytelniku, ale gdy chodzi o powstanie warszawskie to zawsze ponosi mnie temperament polemiczny.
Dworzec Główny we Wrocławiu jest od niedawna poddawany generalnemu remontowi, dlatego więc wszystko na tym dworcu jest prowizoryczne i umiejscowione nie tam gdzie zwykle było. Dodatkowo bardzo słaba informacja i słabo słyszalne komunikaty z megafonów zwiększają ten stan chaosu, a tu przecież jest okres wakacyjny i mnóstwo pasażerów. Nasz pociąg do Jeleniej Góry ma pecha, to znaczy my mamy pecha, że jedzie aż ze Świnoujścia, co oczywiście skutkuje dużym opóźnieniem / 100 minut /. Ostatecznie po ponad 3 godzinnej jeździe wysiadam w Wojanowie, a Czesław w Jeleniej. Jeszcze tylko kilka kilometrów i po 23 już jestem w Maciejówce, gdzie wita mnie Clifford i uśpiony dom.
J
Subskrybuj:
Posty (Atom)